Bank rolny potrzebny natychmiast

1 tydzień temu

Na świecie spółdzielnie rolnicze i banki rolne gwarantują stabilność dochodów oraz pomyślny rozwój gospodarstw wiejskich. Ale nie nad Wisłą

Japoński Norinchukin Bank jest jednym z największych banków spółdzielczych na świecie. Dysponuje aktywami rzędu 642,4 mld dol. Głównym zadaniem japońskiego giganta jest obsługa tamtejszych rolników, rybaków oraz właścicieli obszarów leśnych.

Największym bankiem spółdzielczym świata jest grupa Crédit Agricole, której aktywa na koniec 2024 r. sięgnęły 2,37 bln euro. Ta francuska instytucja finansowa założona w 1894 r. wybiła się na obsłudze tamtejszych agriculteurs (rolników) oraz właścicieli ziemskich. Początkowo była zwykłą kasą spółdzielczą.

Dla porównania największy polski bank, PKO BP, posiada aktywa w wysokości ok. 140 mld dol. – przy Japończykach i Francuzach jest niczym kasa zapomogowo-pożyczkowa z Wygwizdowa.

Dania, której rolnictwo uchodzi nie tylko w Europie za wzorcowe, ma kilka banków specjalizujących się w obsłudze gospodarstw. Danske Bank, którego aktywa to dziś 518 mld dol., powstał w 1871 r. jako Den Danske Landmandsbank (Duński Bank Rolników). Dzisiaj jest uniwersalną instytucją finansową, ale przez cały czas współpracuje z duńskimi spółdzielniami rolniczymi, do których należą prawie wszyscy tamtejsi farmerzy.

W 1960 r. w Kopenhadze rozpoczął działalność DLR Kredit, bank, który do 1999 r. miał w Danii monopol na udzielanie kredytów hipotecznych na zakup nieruchomości mieszkaniowych oraz komercyjnych. Jego główną misją było i jest wspieranie duńskiego rolnictwa. Dzisiaj jego aktywa to 27,8 mld euro. W Danii działa też Vestjysk Bank, który udziela kredytów rolnikom.

Każdy kraj, którego rolnictwa nie zdominowały wielkie gospodarstwa należące do funduszy inwestycyjnych lub międzynarodowych koncernów, korzysta z modelu opartego na spółdzielniach rolniczych, bankach spółdzielczych i wyspecjalizowanych instytucjach finansowych, których głównym zadaniem jest wspieranie tego sektora gospodarki.

Doświadczenie uczy, iż tylko takie rozwiązanie sprawdza się w przypadku licznych małych i średnich gospodarstw, gwarantując przyzwoite, stabilne dochody farmerom. I, co najistotniejsze, systematyczny rozwój obszarów wiejskich, gdyż spółdzielnie rolnicze chętnie korzystają z nowinek technicznych, skutecznie obniżają koszty produkcji i dbają o swoich członków. A finansowaniem rolnictwa zajmują się banki rolne.

Ten model w Polsce nie istnieje. Spółdzielnie rolnicze, które w ostatnich dekadach odniosły sukces, to wyłącznie spółdzielnie mleczarskie, takie jak Mlekpol, Mlekovita czy okręgowe spółdzielnie mleczarskie w Łowiczu, Włoszczowie, Kole i Giżycku. Największym gospodarstwem rolnym w kraju, o powierzchni ponad 13 tys. ha, jest Spółdzielcza Agrofirma Witkowo, mająca siedzibę niedaleko Stargardu w województwie zachodniopomorskim. To jednak wyjątek, nie reguła.

Polskie rolnictwo pozostaje rozproszone, dominują w nim gospodarstwa o powierzchni do 8 ha, o słabej kondycji i raczej bez perspektyw. By uprawa ziemi się opłacała, gospodarstwo musi mieć ponad 50 ha i powinno zapewnić sobie stabilne, wieloletnie finansowanie. Na przykład dzięki bankowi rolnemu – gdyby taki nad Wisłą istniał.

Każdy sobie rzepkę skrobie

Na początku lat 90. XX w. polityków dawnej opozycji antykomunistycznej, którzy doszli do władzy w wyniku wygranych wyborów w czerwcu 1989 r., stan rolnictwa nie interesował. Nie było też dla niego miejsca w tzw. planie Balcerowicza. Przyjęto zasadę, iż każdy musi radzić sobie sam.

Gigantyczny wzrost oprocentowania kredytów udzielanych rolnikom zepchnął setki tysięcy gospodarstw w biedę. Likwidacja państwowych gospodarstw rolnych i otwarcie rynku na towary importowane zdemolowały wieś na lata. Symbolem tamtych czasów stała się butelka taniego wina Arizona, którym raczyli się chłopi, chętnie opisywani w mediach jako degeneraci i nieudacznicy. Istniał jeszcze Bank Gospodarki Żywnościowej (BGŻ), działały banki spółdzielcze, ale co można było zrobić?

W 1993 r. na fali niezadowolenia z rządów solidarnościowców władzę przejął Sojusz Lewicy Demokratycznej w koalicji z Polskim Stronnictwem Ludowym. Po organizowanych w latach 1990-1993 protestach rolniczych, których symbolem stała się zatknięta na kiju świńska głowa, liczono na zmiany. Te co prawda nadeszły, gospodarka ruszyła, ale wieś poprawy nie odczuła.

W 1997 r. koalicja SLD-PSL przegrała wybory i do władzy doszła Akcja Wyborcza Solidarność wraz z Unią Wolności. W 2001 r. do Sejmu dostała się Samoobrona z Andrzejem Lepperem, która zdobyła ponad 10% głosów. Po raz kolejny zdecydowały głosy niezadowolonych rolników.

Zmiana na lepsze nastąpiła po wejściu Polski do Unii Europejskiej. Pojawiły się dopłaty dla rolników, programy aktywizacji obszarów wiejskich, a co najważniejsze – otwarte zostały bogate rynki państw zachodnich. Ruszył eksport polskich produktów rolnych, co zapewniło opłacalność produkcji i względną stabilizację. Wieś zaczęła się modernizować, ale model rolnictwa wiele się nie zmienił – przez cały czas dominowały drobne gospodarstwa, którym coraz trudniej było się utrzymać.

W 2004 r. Rabobank, holenderski bank spółdzielczy specjalizujący się w finansowaniu rolnictwa, kupił 13,76% akcji Banku Gospodarki Żywnościowej, z czasem zwiększając swój udział do 92,26%. W 2014 r. Holendrzy sprzedali BGŻ Francuzom z BNP Paribas – i tak się skończyła jego historia.

Na wsi przez cały czas obowiązuje zasada, iż każdy sobie rzepkę skrobie. Banki, jeżeli udzielają rolnikom kredytów preferencyjnych, to oczekują rekompensaty ze strony państwa. Obsługują też strumienie dotacji płynących z Unii Europejskiej do Polski, co przynosi im niemałe zyski.

Polityka państwa w odniesieniu do rolnictwa polega na gaszeniu pożarów. A to afrykański pomór świń, a to ptasia grypa, zalew taniego ukraińskiego zboża czy kolejne protesty niezadowolonych rolników, którzy domagają się interwencji, czyli dodatkowych pieniędzy. Od 1990 r. brakuje systemowego podejścia do tej gałęzi gospodarki, a przede wszystkim brakuje wyspecjalizowanej w obsłudze rolnictwa instytucji finansowej, czyli banku rolnego z prawdziwego zdarzenia.

Jak to się robi w innych krajach

Dania, Japonia i Korea Południowa to przykłady bogatych, rozwiniętych technologicznie państw, w których rolnictwo ma się dobrze. Fundamentem ich dobrobytu jest spółdzielczość. Ponad 90% gospodarstw rolnych w tych krajach jest zrzeszonych w spółdzielniach, w których obowiązuje zasada „jeden człowiek, jeden głos”. Z inicjatywy rządów powołano tam banki rolne specjalizujące się w obsłudze gospodarstw. We Francji, Japonii i Korei Południowej są to banki spółdzielcze, których udziałowcami najczęściej są mniejsze spółdzielnie rolnicze. Na przykład japoński Norinchukin Bank, będący centralnym bankiem spółdzielczym dla sektora rolniczego, leśnictwa i rybołówstwa, ma ponad 3 tys. udziałowców, którymi są mniejsze organizacje spółdzielcze. Szczebel niżej są federacje spółdzielni rolniczych, takie jak ZEN-NOH (Krajowa Federacja Stowarzyszeń Spółdzielni Rolniczych) z 945 podmiotami członkowskimi. Zajmuje się produkcją i sprzedażą maszyn rolniczych, marketingiem i sprzedażą produktów rolnych, sprzedażą pasz dla zwierząt oraz dystrybucją

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Post Bank rolny potrzebny natychmiast pojawił się poraz pierwszy w Przegląd.

Idź do oryginalnego materiału