Pewnego pięknego dnia miałem okazję siąść do stołu z człowiekiem o znacznym majątku. Zgromadził ponad 100 mln zł. Nie byłbym sobą, gdybym nie próbował uzyskać przy okazji pewnych informacji dla Was. Bywam wdzięcznym słuchaczem, a tacy ludzie lubią opowiadać o swoich osiągnięciach, ponieważ są z nich dumni. Wystarczyło krótkie pytanie.
Co jest najważniejsze, jeżeli chce się zarobić naprawdę duże pieniądze?
Pracowitość? Oszczędność? Spory kapitał początkowy? Dobry zawód? Łatwość podejmowania decyzji? Ogromna inteligencja?
Nic z tych rzeczy. Odpowiedź była zupełnie inna: SIEĆ KONTAKTÓW i UMIEJĘTNOŚĆ ZAŁATWIANIA SPRAW (poruszania się w nich).
To ich brak sprawia, iż dochodzimy do szklanego sufitu, którego nie sposób rozbić. One powodują, iż nagle sprawy idą łatwiej, bo znamy człowieka, który pił wódkę z kimś, kto wykona telefon i niemożliwe stanie się możliwe. Oczywiście mechanizm trzeba oliwić.
Tę umiejętności zbierania ludzi opisywali też amerykańscy nauczyciele milionerów: Robertowie Allen czy Kiyosaki. Jak to przedstawić w praktyce?
Najpierw skala mikro (w naszym rozmiarze). Chcę kupić mieszkanie w atrakcyjnej lokalizacji i cenie. Normalny, przeciętny przedstawiciel klasy średniej idzie do biura nieruchomości, przegląda oferty, płaci prowizję i dostaje, co chciał. Cena – rynkowa. Gdzie tu przewaga? A co robi milioner? Dzwoni do Heńka, który mieszka w tej dzielnicy, która nas interesuje. Pyta czy nie słyszał o jakimś lokalu. Ten rozpuszcza wici wśród swoich znajomych i nagle okazuje się, iż jego sąsiad ma ciotkę, która planowała sprzedać perełkę, na pierwszym piętrze. Ponieważ ma 80 lat i boi się oszustów nie wystawiała jeszcze na żadnym portalu, do agencji też nie pójdzie. Proponuje cenę – 15% poniżej rynku. A zamiast ciotki, może mamy do czynienia z kolegą ze szkoły, uciekającym przed komornikiem i ofertą „dla swoich” – 25%. Niemożliwe? Pierwsze „inwestycyjne” mieszkanie kupiłem przez moich przyjaciół z gór. Zarobiłem od razu i szybko. Dwie działki łyknąłem podobnie – od zaprzyjaźnionego agenta nieruchomości oraz od własnego klienta. Za każdym razem znacznie (20-30%) poniżej oferty rynku.
Teraz skala dekamilionerska. Szukam siedziby firmy. Nie robię nic wielkiego, po prostu rozpytuje moich bogatych znajomych. I nagle dzwoni kumpel, kumpla. Wie, iż gmina będzie organizować przetarg na przejęty za długi budynek. Chętnych nie ma wielu, bo nad inwestycją siedzi konserwator. Co mam zrobić? Same pieniądze nie wystarczą, a i akurat taką sumą nie dysponuję. Zbieram grupę: mój partner od brydża ma syna, pracującego w banku – załatwi finansowanie. Wczoraj poznałem żonę architekta „od zabytków”, teraz zostaje mi jeszcze zaufany prawnik – do papierów, detektyw – do szukania potencjalnych problemów, córka miejscowego radnego – do kontaktów z gminą i dowiedzenia się, czy mam wielką konkurencję. I interes idzie – w dodatku uczciwie. Kupuję z ustawową bonifikatą 50%, czyli… za pół ceny. Tak się dzieję, gdybym grał fair.
A wielu stosuje inną metodę. Kupią tani grunt, bo niebudowlany. Potem dopłacą, gdzie trzeba i komu trzeba, żeby po zakupie zmienił przeznaczenie. Poczekają kilka lat i zrealizują zysk – nie 100%, ale 1000%, 2000% itp. Niemożliwe? Autentyczna historia. Firma kupiła tereny blisko centrum – ponad 100 hektarów, ale bez prawa zabudowy za 12 mln . Potem sprzedała z zyskiem, nieznanym dokładnie, ale 2-5 razy drożej, miejscowemu deweloperowi. Ten załatwił co trzeba (fakt – poczekał z 10 lat) i nagle ma bank ziemi, wart według dzisiejszych stawek) 750 mln złotych. Umiecie liczyć? Przebitka x 20, może x 30 w ciągu 10 lat. Przy wzroście rynkowych stawek x2. Na taką transakcję każdy bank Wam pożyczy, choćbyście byli goli. A jak nie bank, wtedy ktoś inny. Bo macie zabezpieczenie i perspektywy. A gdy w tym banku pracuje brat kumpla, no wtedy robi się łatwiutko.
Nie każdy powtórzy taki deal na ogromną skalę, ale choćby na mniejszych sumach (pożyczone 2 mln) zysk x20 przez 15 lat pozwala nam osiągnąć astronomiczne stopy zwrotu i niezły majątek. Dwie transakcje, 30 lat i zamiast pożyczonych 2 mln mamy 700 mln (15 lat – 39 mln 30 lat 700 mln), bo „koszty operacyjne” też się pojawią. A wszystko dzięki kontaktom i umiejętnym ich wykorzystywaniu.
Żadna, choćby doskonała praca, nie da nam takich sum. Żeby zarobić 700 mln w 30 lat, trzeba osiągać pensję ponad 20 mln rocznie i… nic nie wydawać. Najlepiej wynagradzany Polak w spółce Skarbu Państwa miał 2,8 mln w 2023 r. Nierealne (nota bene na posadę szefa takiej firmy też trzeba dysponować diabelnymi kontaktami).
A własna firma? Ilu znacie ludzi, którzy stworzyli biznes zarabiający 20 mln rok w rok i zachowali nad nim 100% kontroli? A może 50% kontroli i 40 mln zarobków firmy? Albo 20% kontroli i zysk 80 mln zł/rok? Dla przykładu biorę moją ulubioną spółkę – ABS. Jej prezes ma w tej chwili ok. 1,5% akcji (na szt. 500 tys o wartości rynkowej ok. 30 mln zł.). Przy dywidendzie 2,6 zł/akcję, dostał jej 1,3 mln. Żeby zarobić 20 mln musiałby dysponować 15 razy większym kapitałem (450 mln zł). Gra dla faktycznie grubych ryb. Tak wygląda wartość kontaktów. Zacznijcie je budować.