W tym rejonie plonów nie ma już od 2 lat
Nasz dzisiejszy rozmówca, p. Mateusz Prymas, wspólnie z rodziną prowadzi 11-hektarowe gospodarstwo sadownicze w gminie Czarnków w północnej Wielkopolsce. Jak to zwykle bywa, oddalenie od zagłębi produkcji sadowniczej ma swoje niewątpliwe zalety, jak chociażby mniejszą konkurencję. Jednak są i minusy takiego stanu rzeczy.
W ubiegłym sezonie dużo mówiło się o stratach przymrozkowych w rejonie Sandomierza czy Opola Lubelskiego. W tym roku z przymrozkami mierzyli się głównie sadownicy w rejonie Grójca. Duża koncentracja upraw sprawia, iż o problemach dyskutuje się szeroko, bo przymrozki czy grad dotykają dużą liczbę producentów jednocześnie.
W rejonie, w którym gospodarstwo prowadzi nasz rozmówca, powierzchnia, którą zajmują sady jabłoniowe jest niewielka. W całej Wielkopolsce jest to 3258,01 ha, natomiast w samej gminie Czarnków, o której mowa, jest to 50 ha.
I chociaż o problemach sadowników z dużych zagłębi sadowniczych mówi się na poziomie ogólnopolskim, mało kto zdaje sobie sprawę, iż w północnej Wielkopolsce plonów nie ma od 2 lat. – W mediach społecznościowych czytamy o kłopotach sadowników w Hiszpanii, Turcji czy na Ukrainie. Budzi to we mnie skraje emocje, ponieważ zarówno ja, jak i inni sadownicy, jesteśmy w naprawdę trudnej sytuacji, a zdaje się, iż nikt nie zauważa naszego problemu – mówi p. Mateusz.
Straty przymrozkowe na poziomie 90%
Okazuje się, iż sadownicy gospodarujący w tym rejonie, już dwa lata z rzędu mierzyli się z przymrozkami, które zredukowały plony niemal do zera.
– W 2024 roku brak zimy, wczesna wiosna i przymrozki spowodowały, iż plony wyniosły tylko 20% zbiorów z lat poprzednich. Początkowo wydawało się, iż w 2025 roku sytuacja trochę się poprawiła, ponieważ warunki zimą były bardziej sprzyjające. Jednak w kwietniu przyszło ocieplenie i drzewa gwałtownie rozpoczęły wegetację. Niestety, z 4 na 5 maja temperatura spadła do minus 5°C i utrzymywała się poniżej zera przez ponad 10 godzin. Było to tuż po kwitnieniu, co spowodowało ogromne straty – wyjaśnia sadownik. Szacuje, iż zbiory wyniosą około 10-procent standardowego plonowania, czyli w sumie około 50-60 ton jabłek.
Na domiar złego, w ubiegłym sezonie wszystkimi działkami przeszło gradobicie, a te 20-procent jabłek, które ocalały po przymrozkach, zostało uszkodzone przez grad. – Nie mieliśmy wtedy ubezpieczenia, bo ubezpieczyciel odmówił z powodu wcześniejszych szkód i umieścił nas na czarnej liście ryzyka. W tym roku udało mi się ubezpieczyć tylko dwie działki – moją i taty – ponieważ pozostałe są przez cały czas na czarnej liście z powodu gradu sprzed 5 lat – wyjaśnia nasz rozmówca.
Musieliśmy poszukać pracy poza sadownictwem
Dwa sezony bez plonów zmusiły naszego rozmówcę (i innych producentów z tej okolicy) do podjęcia pracy zawodowej poza sadownictwem. – Nie było innego wyjścia. Aby utrzymać nasze rodziny i zachować ciągłość produkcji, musieliśmy poszukać innej pracy – mówi p. Mateusz.
Walczymy o nasze gospodarstwa, ale odbijamy się od ściany
Jak relacjonuje sadownik, w obliczu zaistniałej sytuacji wspólnie z innymi sadownikami dwukrotnie kierował prośbę do wojewody o ogłoszenie klęski żywiołowej. Odmówiono, twierdząc, iż klęska żywiołowa to trąba powietrzna czy wichura niszcząca większy obszar, wymagająca pomocy wojska. Przymrozek nie jest powodem do ogłoszenia klęski, chociaż poprzednie sezony pokazują, iż w rejonach o intensywnej produkcji, da się to zrobić.
– W maju składaliśmy pisma przez wójta, Izby Rolnicze i Koło Sadowników Wielkopolskiego Związku Ogrodniczego. Rozmawialiśmy z wieloma osobami, prosząc o wsparcie w naszym imieniu. Pisma trafiły do Ministerstwa Rolnictwa, Agencji Restrukturyzacji i Izb Rolniczych. Do 19 września nie mamy żadnej odpowiedzi. Nie wiemy, czy ktoś się nami zainteresuje, czy będzie jakaś pomoc. W zeszłym roku mogliśmy liczyć na kredyty, które trzeba spłacić. Dziś nie mamy ani jabłek, ani środków na ich spłatę. Nie wiemy, czy będziemy mogli przesunąć spłatę kredytów lub uzyskać nowe kredyty z dłuższym terminem spłaty – relacjonuje.
Od wiosny jeszcze nikt nie zainteresował się problemami sadowników z północnej Wielkopolski
– Wiem, iż jesteśmy małą mniejszością i nasze produkcje nie mają większego znaczenia w skali kraju. Mimo to z tego żyjemy i produkujemy towary dobrej jakości. Dziś to my jesteśmy w tragicznej sytuacji, ale jeżeli nikt nie pochyli się nad problemem, za rok dwa, mogą mieć z nim do czynienia inni sadownicy, ponieważ problemy są systemowe – dodaje.
– Chciałbym zwrócić uwagę środowiska na naszą sytuację. I podkreślę, iż nie chodzi nam o zapomogi, tylko zmiany systemowe. Uważam, iż obecny system ubezpieczeń jest skrajnie nieprzyjazny względem producenta owoców. Od kilku miesięcy wspólnie z innymi sadownikami z naszego rejonu walczymy, aby za rok móc odnowić produkcję, ale z żalem stwierdzam, iż cały czas odbijamy się od ściany – podsumowuje p. Mateusz.
Obecny system ubezpieczeń jest nie do przyjęcia
– W ubiegłym roku zapewniano nas o wystarczających funduszach dla producentów, którzy ponieśli minimum 70-procentowe straty – po 5000 zł na hektar. Później jednak zastosowano współczynnik korygujący. Nie mnie oceniać poziom strat, ale w naszym przypadku, gdzie niewielką ilość ocalałych po przymrozkach jabłek zbił grad, obniżenie stawek pomocy, było niezrozumiałe i krzywdzące. System szacowania strat ma przez cały czas luki – mówi.
Według p. Mateusza, zapomoga to kwota, która pozwala na odnowienie produkcji w kolejnym roku. Dla niego i innych sadowników z tego rejonu, liczy się każda pomoc, ale w jego opinii sprawę ułatwiłyby zmiany w systemie ubezpieczeń – dostęp do nich powinien być ułatwiony.
Jak dodaje, jesienią otrzymuje ofertę na ubezpieczenie od przymrozków wiosennych. 100 tys. złotych za 11 hektarów sadu. – Ubezpieczyciel chce, żebyśmy ubezpieczali jabłka, których jeszcze nie mamy, za horrendalnie wysokie stawki. To inwestycja, na którą w naszej sytuacji nie możemy sobie pozwolić, tym bardziej, iż wiemy, jak wygląda szacowanie szkód. Bardzo często ich poziom jest zaniżany – dodaje.
Co dalej? Sadownicy przez cały czas nie wiedzą czy odnowią produkcję
Sadownicy z tego rejonu, po nieudanym sezonie 2024, podeszli do cięcia zimowego, a wiosną b.r. wystartowali ze szczelną ochroną, która trwała do końca kwitnienia. Po przymrozkach nakłady zostały ograniczone. Jednak niebawem przyjdzie kolejna inwestycja, którą trzeba poczynić, jeżeli myśli się o odnowieniu produkcji – cięcie sadu. – Przyszłość nie wygląda łatwo po dwóch takich latach. Cały czas żyjemy w niepewności. Jeszcze nie zdecydowaliśmy, jak podejdziemy do kwestii cięcia zimowego – mówi sadownik.
Dziś wszystko zależy od tego czy ktoś pochyli się nad sytuacją producentów z tego rejonu. Przed nimi trudne decyzje, a nie wiadomo co przyniesie kolejny sezon.