Jeszcze kilka lat temu robot w sadzie czy winnicy kojarzył się raczej z filmem science fiction niż z codzienną pracą rolnika. Tymczasem John Deere robi wszystko, by takie sceny stały się czymś zupełnie zwyczajnym. czy w niedalekiej przyszłości tak będzie wyglądał autonomiczny opryskiwacz czy ciągnik John Deere?
Najnowszy krok giganta z jeleniem w logo to przejęcie firmy GUSS Automation – kalifornijskiego specjalisty od autonomicznych opryskiwaczy. To dość istotny krok w przyszłości robotyzacji maszyn koncernu.
Obie firmy współpracują od 2022 roku, a główny cel był jasny: rozwiązać problem braku rąk do pracy i podnieść efektywność w gospodarstwach. Bo przecież wszyscy wiemy, iż znalezienie ludzi do roboty w sadach czy w winnicach to dziś nie lada wyzwanie. GUSS pokazał, iż można to obejść – i to w naprawdę widowiskowy sposób.
Ich maszyny pozwalają jednemu operatorowi zdalnie sterować choćby ośmioma opryskiwaczami naraz. A wszystko dzięki połączeniu GPS-u, czujników LiDAR, elektroniki pokładowej i sprytnego oprogramowania. Do tej pory flota GUSS-ów przepracowała już ponad 500 tysięcy godzin, opryskując ponad milion hektarów na całym świecie.

Technologia w służbie precyzji
Sprzęt GUSS można już zintegrować z systemem Smart Apply od John Deere. Efekt? Pestycydy i herbicydy aplikowane są dokładniej, tam gdzie trzeba i w takiej ilości, jaka jest rzeczywiście potrzebna. To nie tylko oszczędność chemii, ale i krok w stronę bardziej przyjaznej dla środowiska produkcji.
Od 2024 roku opryskiwacze GUSS wyposażane są w silniki John Deere Power Systems. A więc nie tylko software, ale i serce maszyny bije teraz w rytmie jelonka.
Co z marką GUSS?
Na szczęście Deere nie zamierza zjadać swojego nowego partnera. GUSS zachowuje swoją nazwę, markę, pracowników i zakład produkcyjny w Kalifornii. Sprzedaż i serwis – tak jak dotąd – odbywa się przez dealerów John Deere. Gary Thompson, dyrektor operacyjny GUSS, nie ukrywa, iż teraz firma ma dostęp do o wiele szerszej bazy klientów.
Kalifornia – poligon innowacji
Przejęcie zbiegło się w czasie z innym strategicznym ruchem John Deere. Firma została wyłącznym partnerem centrum innowacji The Reservoir w Salinas. To coś pomiędzy studiem robotyki a inkubatorem startupów.
Mówiąc prościej – kuźnia pomysłów dla młodych firm, które chcą wprowadzić automatykę i robotykę na pola i do sadów. Dzięki temu Deere ma wgląd w najbardziej obiecujące rozwiązania zanim jeszcze staną się one „mainstreamem”.

Co to oznacza dla rolnika?
Patrząc na te ruchy, można śmiało powiedzieć: John Deere redefiniuje pojęcie ciągnika i maszyny roboczej. Zielony jelonek nie chce być już tylko dostawcą mechaniki. Chce być tym, który rozwiązuje największe problemy nowoczesnego rolnictwa – brak ludzi do pracy i rosnące koszty.
Dziś są to opryskiwacze do sadów i winnic, jutro – kto wie? Być może zobaczymy w pełni autonomiczne ciągniki na polach, które będą pracować dniem i nocą, bez przerw na kawę i śniadanie. A rolnik zamiast za kierownicą, usiądzie z tabletem w ręku i będzie zarządzał całą flotą.
A puenta?
No cóż… jedynym problemem z takimi robotami będzie to, iż w przerwie od pracy nie usiądą z nami na skrzynce jabłek i nie zjedzą kanapki z kiełbasą. Ale jeżeli dzięki nim pole zrobi się samo – to chyba możemy im to wybaczyć.