Diagnoza istotnej części białej Ameryki, oczami przyszłego wiceprezydenta USA.

oszczednymilioner.pl 1 miesiąc temu

Od połowy lipca 2024 r. oficjalnym kandydatem na wiceprezydenta USA jest J.D.Vance – czterdziestolatek, senator z Ohio. Gość poza karierą polityczną i skończonym prawem na Yale, ma w dorobku książkę „Elegia dla bidoków”, w której diagnozuje mieszkańców Pasa Rdzy, właśnie tytułowych bidoków, nazywanych także białymi śmieciami, czerwonymi karkami. To ważna grupa, ponieważ zdecydowali o zwycięskiej pierwszej kampanii Trumpa i o drugiej, przegranej, też. Doskonałe marketingowo zagranie kandydata, polegające na powierzeniu Vance’owi fotela wiceprezydenta powinno przekonać ubogich-białych do poparcia miliardera, którego prawą ręką jest syn i wnuk, prawdziwych pracujących-biednych.

Z mojego punktu widzenia, ważne jest, jak ten człowiek, który z racji wieku Trumpa, będzie miał spory wpływ na nasze życie, widzi USA. Pora zatem sięgnąć do wspomnianej „Elegii…”.

We wspomnieniach, przedstawił rodzinne Middletown niezbyt pochlebnie. Slumsy, brak kultury, zdegradowana infrastruktura, przestępczość, narkotyki. A przyczyna? Brak miejsc pracy przez upadek przemysłu. Ostatni masowo popierany prezydent USA – Reagan walczący o reelekcję w 1984 r. Obraz ten przypomina mi średnie polskie miasta w roku 2015, uwiecznione w serii reportażu „Archipelag”. One też z biedy, beznadziei wybrały jedno wyjście – powierzenie władzy człowiekowi, który chociaż kulturowo i obyczajowo był im całkiem obcy, obiecywał pracę i dobrobyt. W Middletown, miejscową stalownię z tradycjami wykupili Japończycy (czy nie widzicie analogii do naszego przemysłu?) i zaczął się powolny zjazd – najpierw ucięto inwestycje w rzeczy ważne dla społeczności (parki, szkoły, opera), potem znikały miejsca pracy.

Kiedy do ich pracy dołożymy wszechobecną przemoc, domowe kampanie nienawiści – rzeczywistość staje się nieznośna. Nie jest prawdą, iż biały-biedny to konserwatysta, także obyczajowy. Przyszły wiceprezydent zaliczył trzech oficjalnych ojców i kilku wujków, a jego matka poza awanturowaniem się, bójkami wpadła w nałogi. przez cały czas jego otoczenie było jednak społecznością pracujących. To pozwalało odróżnić ich od beneficjentów socjalu. Tym razem – odwrotnie niż w Polsce. Dlatego, w mojej ocenie, Vance, jeżeli zostanie wybrany, wzmocni narracje o w pełni samodzielnej drodze do sukcesu (Trump, inwestujący pieniądze tatusia, nie wydaje się wiarygodny). Uprawomocni dalsze oddalanie się USA w kierunku, który socjologowie nazywają „najbogatszy kraj Trzeciego Świata”. A to, w pogoni za zyskiem, pozwoli likwidować kolejne stalownie w innym Middletown. Z naszego, polskiego punktu widzenia, oznacza odwrócenie oczu Ameryki od Europy, a obrócenie ich na inne części świata (Bliski Wschód – co podkreślił w debacie, Azję, czy Amerykę Południową). J.D. Vance pozwalał sobie na jeszcze bardziej ignorujące nasze interesy słowa niż sam Trump. Wojna rosyjsko-ukraińska miałaby się skończyć natychmiast, za każdą cenę. A potem? Potem niech Europa broni się sama. Co to dla nas oznacza, nie trzeba chyba tłumaczyć – samodzielną wojnę z Rosją. Dla chłopaka z Ohio, prawdziwym imperium zła pozostają raczej Chiny czy Iran. Tam są jego interesy. On, ani Trump, absolutnie nie są Reaganem – na żadnej płaszczyźnie poza konserwatywnymi poglądami obyczajowymi, które jednak nie przeszkodziły im w posiadaniu dwóch żon (Vance akurat trzyma się jednej, ale ma dopiero 40 lat i jest 10 lat po ślubie).

Diagnoza USA w „Elegii…” nie wygląda różowo. Recepta na sukces – osobiste zalety i ciężka praca, opiera się na prawdzie, ale nie jest warunkiem wystarczającym. Gdyby tak było, przynajmniej dziadkowie kandydata na wiceprezydenta, doszliby do czegoś więcej niż domek w wymierającej okolicy.

Idź do oryginalnego materiału