W 2025 roku polska wieś stoi u progu kryzysu strukturalnego, który nie tylko zagraża przyszłości krajowej produkcji żywności, ale obnaża chroniczne zaniedbania w polityce rolnej ostatnich lat. Dane nie pozostawiają wątpliwości: przeciętne zadłużenie gospodarstwa rolnego przekroczyło już 68 tysięcy złotych, a wiele gospodarstw balansuje na granicy wypłacalności, zaciągając kolejne kredyty nie po to, by inwestować, ale by przetrwać.
Bankructwo w zasięgu ręki
Zadłużenie to nie jest efektem błędnych decyzji gospodarzy. To wynik długofalowej polityki, która z jednej strony ogranicza możliwości dochodowe rolników, a z drugiej nakłada na nich coraz większe obciążenia. Wzrost kosztów produkcji, w tym nawozów, paliw, energii i środków ochrony roślin, nie jest rekompensowany przez ceny skupu. Cena saletry amonowej przekracza w tej chwili 1700 zł/t, mocznika 2300 zł/t. Tymczasem tuczniki skupowane są choćby po 4,50 zł/kg, a pszenica za 830–900 zł/t, co czyni produkcję po prostu nieopłacalną.
Rolnik, który chce przetrwać, musi się zadłużać. Coraz częściej są to nie kredyty inwestycyjne, ale tzw. kredyty płynnościowe. A to oznacza, iż rolnik nie planuje rozwoju, ale ratuje się przed upadkiem.
Nie inwestycja, ale konieczność
Z danych ARiMR wynika, iż znacząca część kredytobiorców to młodzi rolnicy, którzy po przejęciu gospodarstw wpadli w spiralę kosztów modernizacji. Maszyny, instalacje OZE, nowe obory czy systemy nawadniania stają się kulą u nogi, gdy przychody ze sprzedaży nie pokrywają rat kredytowych.
Banki zaczynają coraz surowiej oceniać zdolność kredytową rolników, a w wielu przypadkach nie udzielają nowych kredytów, zwłaszcza tym, którzy nie mają wielkopowierzchniowych gospodarstw. Paradoksalnie, system bankowy premiuje agroholdingowe molochy, spychając rodzinne gospodarstwa na margines.
Węzeł gordyjski: ceny vs koszty
Spadek rentowności produkcji nie jest nowym zjawiskiem, ale w 2025 roku osiąga punkt krytyczny. Inflacja kosztowa uderza ze zdwojoną siłą, a ceny skupu stoją w miejscu lub spadają. Produkcja bydła mięsnego przestaje się opłacać, podobnie jak wieprzowiny. Uprawy zbóż na wielu obszarach przynoszą stratę netto, zwłaszcza jeżeli plony obniży susza lub grad.
Tymczasem koszty energii, wynagrodzeń pracowniczych czy napraw maszyn są coraz wyższe. Nie dziwi zatem, iż wielu rolników stawia pytanie: „Po co dalej to ciągnąć?” – szczególnie gdy obok gospodaruje zagraniczna firma oferująca wyższe stawki dzierżawy niż rolnik może zarobić z hektara.
Strukturalne milczenie rządu
Ministerstwo Rolnictwa publikuje kolejne komunikaty o „wsparciu dla rolników”, jednak realnych efektów nie widać. Programy pomocowe, jak dopłaty do nawozów czy dopłaty do ubezpieczeń, to kropla w morzu potrzeb. Zbyt skomplikowane procedury, mała elastyczność w doborze beneficjentów, długie czasy rozpatrywania wniosków – wszystko to sprawia, iż pomoc trafia zbyt późno lub w ogóle.
Brakuje realnej strategii wyjścia z kryzysu. Nie ma planu oddłużenia gospodarstw, nie ma systemowego wsparcia dla rodzinnych gospodarstw. Nie funkcjonuje skuteczna polityka stabilizacji rynku – ceny wahają się w zależności od koniunktury globalnej, a rolnik nie ma żadnego zabezpieczenia.

Społeczne skutki spirali zadłużenia
Zadłużenie gospodarstw przekłada się na dramaty rodzinne. Coraz więcej młodych ludzi opuszcza wieś, widząc brak perspektyw. Wzrasta liczba przypadków depresji i wypalenia zawodowego wśród rolników. Samobójstwa rolników przestają być incydentem – stają się niepokojącą statystyką.
Wieś się wyludnia. Rodzinne gospodarstwa są przejmowane przez korporacje, fundusze inwestycyjne, zagranicznych graczy. Polska traci kontrolę nad własnym rolnictwem, a konsumenci za kilka lat mogą obudzić się w rzeczywistości, gdzie polska żywność będzie… luksusem.
Co dalej?
Potrzebna jest natychmiastowa interwencja państwa. W pierwszej kolejności:
- uruchomienie programu restrukturyzacji zadłużenia rolników, z możliwością umorzeń części kredytów płynnościowych;
- wprowadzenie państwowych gwarancji cen skupu dla kluczowych produktów rolnych;
- uproszczenie i przyspieszenie procedur pomocowych;
- wdrożenie specjalnego programu wsparcia gospodarstw rodzinnych (niekorporacyjnych);
- ustanowienie minimalnych standardów dochodowości rolnictwa.
Bez zdecydowanych działań nadchodzące lata będą czasem upadku tysięcy gospodarstw. A wraz z nimi może upaść cała idea suwerennego, bezpiecznego żywieniowo państwa. Dziś, bardziej niż kiedykolwiek, trzeba upomnieć się o wieś. I to nie sloganami wyborczymi, ale konkretami, które dadzą rolnikom nadzieję.