Grozi nam stagnacja, co zrobić, by jej uniknąć? [Okiem Liberała]

4 dni temu

Grozi nam stagnacja, co zrobić, by jej uniknąć? [Okiem Liberała]

Autor: FWG



Rysuje się bardzo niepokojący scenariusz dla gospodarki, a tym samym dla demokracji. Aby go uniknąć, rząd jeszcze przed wyborami prezydenckimi powinien pokazać, iż ma pomysły na wybrnięcie z kłopotów.

W roku ubiegłym PKB na głowę Polaka z uwzględnieniem parytetu siły nabywczej (w skrócie ppp) wyniósł 78,9 proc. średniego poziomu w Unii Europejskiej. Od wejścia Polski do Unii zrobiliśmy duży postęp. W roku 2004 mieliśmy 51 proc. średniego poziomu Unii Europejskiej i biedniejsi od Polaków byli tylko Łotysze, Bułgarzy i Rumuni. Wciąż jednak dzieli nas spory dystans do Niemiec, z którymi chętnie się porównujemy. PKB na głowę Niemca z uwzględnieniem ppp to 115,5 proc. średniego poziomu w Unii.

Co gorsza, od kilku lat przestaliśmy doganiać bogatsze kraje Unii. Z dekady na dekadę tempo wzrostu polskiej gospodarki spada. W roku ubiegłym wzrost wyniósł zaledwie 0,1 proc., przy średniej unijnej 0,4 proc.

Co Polsce pomogło po upadku komunizmu

Spadek dynamiki jest zrozumiały. Wysokie tempo wzrostu w pierwszych latach transformacji zawdzięczaliśmy temu, iż byliśmy (i wciąż jesteśmy) krajem doganiającym. Wydajność pracy rosła dzięki importowi kapitału, a przede wszystkim technologii oraz umiejętności organizacyjnych. Polska była też beneficjentem globalizacji, która charakteryzowała się rosnącą wymianą handlową i rozbudowanymi łańcuchami dostaw. Międzynarodowym korporacjom opłacało się lokować zakłady w Polsce. W miarę jednak, jak zbliżamy się do państw wyżej rozwiniętych, z których napływa do Polski kapitał i technologie, tempo doganiania jest coraz wolniejsze.

Niedocenianym czynnikiem wzrostu była także demografia. Na początku wieku XXI na rynek pracy zaczęły wchodzić roczniki wyżu demograficznego – osoby urodzone w pierwszej połowie lat 80. Dzięki temu liczba zatrudnionych w latach 2004-2023 wzrosła o prawie o 2,5 mln osób. Ale ten trend się skończył. W najbliższych latach wiek emerytalny osiągać będzie co roku ponad 400 tys. osób, a w wiek produkcyjny wchodzić będą roczniki liczące ok. 350 tys. Z rządowej strategii migracyjnej wynika, iż pracodawcy nie będą już mogli liczyć na znaczący napływ pracowników zagranicznych. Weszliśmy w okres, gdy jedynym czynnikiem wzrostu gospodarczego będzie wzrost wydajności pracy.

Zmienia się też niekorzystnie dla naszej gospodarki sytuacja międzynarodowa. Zakończenie zimnej wojny przyniosło rentę pokojową w postaci niskich wydatków obronnych i umożliwiło pokojową współpracę gospodarczą praktycznie wszystkich liczących się krajów. Ubocznym efektem światowego kryzysu finansowego z lat 2008-2010, który szczęśliwie ominął Polskę, był spadek stóp procentowych na całym świecie, trwający przez całą dekadę 2010-2020. Wszystko to dawało naszej gospodarce efekt wiatru w plecy. Rosnące napięcia międzynarodowe, wojna w Ukrainie, zerwanie łańcuchów dostaw, wzrost stóp procentowych, a w dodatku konieczność prowadzenia uzgodnionej z innymi krajami polityki klimatycznej to wiatr czołowy dla naszej gospodarki.

Skoro pogarszają się warunki zewnętrzne, a jednocześnie wygasają możliwości łatwego wzrostu, to polityka gospodarcza powinna być znacznie lepsza niż w poprzednich 30 latach. Na razie jest znacznie gorsza.

Wyczerpały się nasze atuty

W roku 2000 dług sektora instytucji rządowych i samorządowych, czyli dług publiczny liczony tak, jak w Unii Europejskiej, wynosił 36,4 proc. PKB, w latach 2000-2010 średnio 46 proc., w latach 2011-2023 52,2 proc., a w tej chwili zbliżamy się do 60 proc. Polska przestała być krajem o niskim długu publicznym. Relatywnie niskie zadłużenie powodowało, iż koszty obsługi długu były niskie. Dawało też gospodarce „poduszkę”, z której kilka razy korzystaliśmy w okresach kryzysowych. Stać nas było na znaczące jednorazowe wydatki z budżetu.

Byliśmy też krajem o relatywnie niskich podatkach i wydatkach państwa. Ale w przyszłym roku wydatki publiczne wyniosą aż 48,9 proc. PKB i wyższe będą miały jedynie Francja, Finlandia, Belgia, Austria, Włochy i Chorwacja. W stosunku do roku 2015 będą o wyższe o 7,1 pkt proc. w relacji do PKB, zaś dochody państwa – podatki i składki – wyższe o 4,1 pkt proc. Tylko w trzech krajach UE obciążenia podatkowo-składkowe wzrosły w tym czasie bardziej niż w Polsce. Rosnące podatki hamują wzrost gospodarczy.

Wzrost produktywności (wydajności pracy) jest możliwy wówczas, gdy zatrudnieni stosują bardziej nowoczesne maszyny, urządzenia i technologie. To wymaga nakładów kapitałowych. Tymczasem w latach 2015-2023 udział nakładów inwestycyjnych w relacji do PKB spadł z 20,4 proc. do 17,8 proc., a nagładów prywatnych, które mają szczególne znaczenie dla wzrostu produktywności, z 14 do 11 proc. Ten trend nie został odwrócony w roku 2024. W pierwszym kwartale nakłady inwestycyjne liczone w cenach stałych spadły, a w drugim wzrosły nieznacznie. W efekcie ich relacja do PKB się obniżyła. Przedsiębiorcy najwyraźniej nie są przekonani, iż polityka nowego rządu będzie dla nich bardziej przyjazna niż poprzedniego.

PiS podejmował wiele działań niekorzystnych dla gospodarki – nacjonalizował banki i spółki energetyczne, całkowicie wstrzymał prywatyzację, obniżył wiek emerytalny, znacznie podniósł płacę minimalną, nakładał chaotyczne regulacje i podatki sektorowe, a przede wszystkim doprowadził do chaosu w wymiarze sprawiedliwości, co zwiększało ryzyko w obrocie gospodarczym. Niestety rząd koalicji demokratycznej nie zmienił tej polityki, a próby uzdrowienia sytuacji w sądownictwie są na razie nieskuteczne ze względu na opór prezydenta.

Można odnieść wrażenie, iż obecny rząd w ogóle nie prowadzi polityki gospodarczej, a jedynie stara się nie dopuścić do sytuacji kryzysowych i utrzymać względne poparcie społeczne. Nie stara się ominąć raf, na które zmierza nasza gospodarka.

Złe efekty przyjdą z opóźnieniem

Trzeba pamiętać, iż skutki złych, ale także dobrych działań w polityce gospodarczej rzadko kiedy są natychmiastowe. W dodatku nakładają się na zjawiska niezależne od rządu. Często zdarza się, iż efekty polityki gospodarczej rządu odczuwane są wówczas, gdy do władzy dochodzi już inny rząd. Ale w długim okresie zła polityka gospodarcza przynosi nieuchronnie złe efekty w postaci spadku tempa wzrostu, a co za tym idzie stagnacji dochodów, którymi rozporządzają gospodarstwa domowe.

Optymizm ministra finansów, który przewiduje, iż w roku przyszłym wzrost gospodarczy przyspieszy do niemal 4 proc., ma słabe podstawy. Zresztą ten wzrost ma być tylko chwilowy. Według rządowego dokumentu „Średniookresowy plan budżetowo-strukturalny na lata 2025-2028” w 2026 roku tempo wzrostu wyniesie 1,7 proc., a w kolejnych latach 1,4 i 1,2 proc. Wprawdzie Ministerstwo Finansów zakłada, iż deficyt budżetowy będzie się stopniowo obniżał (głównie dzięki wyższym podatkom), ale dług aż do końca obecnej dekady pozostanie wyższy niż 60 proc. PKB. Jest to zresztą prognoza optymistyczna. Ministerstwo Finansów zakłada na przykład utrzymanie do końca dekady inflacji wyraźnie wyższej niż cel inflacyjny NBP, a wysoka inflacja zwiększa nominalne dochody budżetu.

Stagnacja gospodarcza, która jest nieuchronna i którą przewiduje także Ministerstwo Finansów, zrodzi wiele problemów społecznych i politycznych. Przede wszystkim nastąpi stagnacja realnych dochodów, którą odczują gospodarstwa domowe. Rozczarowane będą obecnym rządem różne grupy społeczne. Rząd znajdzie się pod naciskiem Komisji Europejskiej, by skuteczniej obniżać deficyt budżetowy i dług publiczny, nie tylko przez automatyczny wzrost podatków (Ministerstwo Finansów zakłada zamrożenie progów podatkowych, co oznacza ukryty wzrost podatków PIT), ale także przez jawne podniesienie podatków lub cięcia w wydatkach. Nie będzie oczywiście mowy o kupowaniu wyborców kolejnymi wydatkami socjalnymi.

Po wyborach potrzebne przyspieszenie

Rysuje się bardzo niepokojący scenariusz dla gospodarki, a także dla obecnego obozu rządowego i dla demokracji. Aby go uniknąć, rząd powinien podjąć szereg działań prorozwojowych, choćby jeżeli w krótkim czasie spowodują one niezadowolenie pewnych grup społecznych i atak na rząd ze strony opozycji. Lista takich działań, które pozwolą przyspieszyć wzrost i uniknąć stagnacji jest łatwa do napisania, choć rzecz jasna politycznie niełatwa do zrealizowania. Trzeba wznowić prywatyzację, która da budżetowi dodatkowe dochody, zmienić zasady programu 800+ i zlikwidować dziesiątki funduszy i agencji rządowych, utworzonych przez rząd PiS. Zaoszczędzone w ten sposób pieniądze przeznaczyć na reformę systemu podatkowego. Trzeba uprościć podatki, wprowadzić jednolitą stawkę VAT (z nielicznymi wyjątkami) i obniżyć CIT, podnieść kwotę wolną w podatku dochodowym od osób fizycznych. Warto rozmawiać z przedsiębiorcami – podpowiedzą, co najbardziej przeszkadza w rozwoju ich firm.

Zapewne nadmierna ostrożność rządu wynika ze zbliżającej się kampanii prezydenckiej. Ale rządzące partie, przede wszystkim Koalicja Obywatelska, powinny jeszcze przed wyborami pokazać, iż mają pomysły na uniknięcie stagnacji gospodarczej. Po wyborach prezydenckich, które miejmy nadzieję, wygra kandydat KO, rząd musi przypomnieć sobie dawne hasło Clintona: „Gospodarka, głupku!”.

Witold Gadomski – dziennikarz, publicysta „Gazety Wyborczej”

Artykuł jest częścią cyklu Fundacji Wolności Gospodarczej „Okiem Liberała” i ukazał się również na stronie Wyborcza.pl.


Idź do oryginalnego materiału