Ile kosztował nowy Żuk dla rolnika w latach 90.? I jak i dlaczego podbił wieś?

3 godzin temu

Był taki czas, iż na polskiej wsi bez Żuka ani rusz. Choć konstrukcja zrodzona jeszcze w latach 50. w lubelskiej FSC miała swoje lata, to w burzliwych realiach lat 90. dostała drugie życie.

Najpierw był to samochód państwowy – dla poczty, służb czy handlu. Ale gdy przyszła gospodarka wolnorynkowa, Żuk trafił pod strzechy, a dokładniej – pod wiaty i stodoły.

Rolnicy gwałtownie docenili, iż za stosunkowo niewielkie pieniądze – furgon w dwuosobowej wersji kosztował około 22 300 zł – można było dostać auto, które „łyknie” na pakę ponad tonę wszystkiego.

A to „wszystko” w praktyce oznaczało płody rolne, worki ziemniaków, jabłka i śliwki, skrzynki pomidorów, a niekiedy także żywy inwentarz – od kur po dorodną trzodę chlewną.

Leciwy dostawczak z benzynowym S-21 pod maską, a później także z dieslem z Andorii, stał się symbolem przedsiębiorczości wiejskich gospodarzy. To właśnie nim ruszano na rozrastające się targowiska i giełdy rolne. Na jego pace wielu rolników przywoziło nie tylko towar, ale i pierwszy większy zarobek – często taki, który pozwalał postawić gospodarstwo na nogi w trudnych czasach transformacji.

Żuk był ciągle ulepszany, a deska otrzymała zegar. Uwagę zwraca pikowana osłona pokrywy silnika. fot. Adam Ładowski

Dla jednych był to staroświecki gruchot, dla innych – jedyne sensowne rozwiązanie transportowe. I choć w katalogach świata motoryzacji Żuk uchodził już wówczas za relikt minionej epoki, to na polskiej wsi stał się czymś więcej niż tylko samochodem. Był narzędziem do handlu, symbolem zaradności i… stałym elementem wiejskiego krajobrazu.

Można powiedzieć, iż w latach 90. Żuk woził na pace nie tylko warzywa i drób, ale także marzenia rolników o lepszym jutrze. A to czyni go bohaterem tamtej epoki – trochę niedzisiejszym, ale niezwykle ważnym.

Widząc dziś Żuka pamiętajmy o tym. To nie tylko legenda, ale i dziedzictwo.

Idź do oryginalnego materiału