Rolnicy notują wysokie plony ziemniaków, jednak kryzys stale narasta. Ceny oferowane im w skupach są w tej chwili na poziomie, który nie pozwala na pokrycie kosztów produkcji. Sytuację dodatkowo komplikują problemy ze sprzedażą. “Ktoś musi powiedzieć stop”.
Ziemniak jako alternatywa. Ile hektarów zajmuje?
W Polsce rynek ziemniaka przeszedł w czasie ostatnich kilku lat ogromną zmianę, wielu rolników szukając alternatywy dla np. uprawy zbóż przeszło na uprawę ziemniaka. Areał uprawy nie tylko w Polsce, ale i w innych krajach Unii Europejskiej czy na świecie się zwiększył.
Powierzchnia uprawy ziemniaka w 2024 roku osiągnęła 192 482,13 ha. W 2025 roku szacuje się, iż areał ten wyniesie 211 140,45 ha. Wzrost powierzchni niesie za sobą większą dostępność towaru, co niekoniecznie idzie w parze z popytem, a to koniec końców przekłada się na niskie ceny i szukanie rynku zbytu.
Ceny są bardzo, bardzo kiepskie. Dlaczego?
– Dla mnie sezon ziemniaka dopiero się zaczyna – mówi Michał Wołowiec, rolnik uprawiający ziemniaki jadalne pod przechowalnictwo z woj. Kujawsko- pomorskiego.
Michał uprawia ziemniaki na powierzchni około 50 ha i sezon sprzedaży w jego gospodarstwie dopiero się rozpocznie. Podkreśla, iż będzie starał się utrzymać sprzedaż aż do końca maja. W zeszłym sezonie plony ziemniaka w gospodarstwie rolnika były wręcz rekordowe i wynosiły choćby 80 ton z hektara. W tym sezonie poniesione koszty, były podobne, niestety zaraza ziemniaka zrobiła swoje i plony będą oscylować na poziomie około 60 ton/ha, co również nie jest złym wynikiem.
– Zapowiada się jednak nieciekawie, ceny są bardzo, bardzo kiepskie. Dlaczego? Chyba wszyscy wiemy dlaczego. Sytuacja na rynku zboża od roku, dwóch zrobiła swoje. Nie dziwie się, iż rolnicy szukają alternatywy dla uprawy zbóż, właśnie w innych źródłach dochodu, jak chociażby ziemniaki – mówi Wołowiec i dodaje – Koszty rosną co roku, chociaż trzeba to trzymać wszystko w ryzach, ale nie wszystko da się przewidzieć. Przeżyliśmy już niejeden kryzys na rynku ziemniaka i myślę, iż przeżyjemy i ten.
Rolnik ziemniaki uprawia już od ponad 20 lat i ma swoich kilku stałych odbiorców i zaznacza, iż nie musi się aż tak bardzo obawiać o rynek zbytu, w przeciwieństwie do rolników, którzy w “biznes ziemniaka” dopiero weszli. – W gorszej sytuacji są rolnicy, którzy dopiero weszli na rynek i naprawdę nie będzie im lekko w tym roku. Będzie bardzo ciężko sprzedać towar – mówi rolnik.
Trudnej sytuacji na rynku nie poprawia także umowa Mercosur i nieuregulowany handel z Ukrainą.
– Jest sporo obaw, ale no co nam pozostaje? Pracować i produkować dalej żywności jak najlepszą, w jak najlepszej jakości, po jak najniższych kosztach i to wszystko co możemy zrobić. Reszta, gdybyśmy mieli mądrych, rządzących polityków, to myślę, iż by nas ochroniła przed różnymi niebezpieczeństwami, ale na to raczej nie liczę. Trzeba trzymać kciuki – mówi Wołowiec.
Trzeba się otrząsnąć i zacząć bronić własny rynek
– Poniesione ogromne koszty, ogromne nakłady. W naszej historii sadzeniaki nie były nigdy aż tak drogie i nie mamy rynku zbytu. Aktualna cena osiągnęła dno całkowite, nie pokrywa ona w ogóle kosztów zbioru. Cena, którą nam oferuje rynek, a cena w sklepie, można tylko określić jako diametralną przepaść – mówi Tomasz Jazdon z gospodarstwa rolnego w woj. wielkopolskim i dodaje – Czekamy, aż ktoś nam pomoże z rządzących. Oczekujemy zmiany przepisów, żeby szło eksportować do państw Unii Europejskiej. Cały czas nie możemy eksportować na uproszczonych zasadach. I to są takie bolączki dnia codziennego.
Dostawcy, inni rolnicy z Unii Europejskiej mogą towar wysyłać do Polski na zasadach uproszczonych, z Polski natomiast, jak zaznacza Jazdon, każdy tir z towarem musi być opatrzony badaniami fitosanitarnymi, każda partia.
– To jest apel do tych, którzy podjęli się zarządzania sektorem rolnictwa. Nasz rynek otwiera się na produkty ze wszystkich krajów, a my nie możemy tego wyeksportować. (…) Nam zależy, żeby Polska była samowystarczalna żywnościowo, żebyśmy produkowali tyle, żeby samemu się wyżywić, ale jak ta polityka będzie przez cały czas szła w tym kierunku, to niestety tu będą postępowały bankructwa. Ziemię będą przejmowali nie Polacy, bo pewnie ku temu to wszystko zmierza i na razie tę przyszłość niezbyt kolorowo widzimy. Trzeba się otrząsnąć i zacząć bronić własny rynek, bo to nie ma innego wyjścia. o ile tego nie zrobimy, to następne pokolenie będzie miało do nas ogromne pretensje – tłumaczy Jazdon.
Rolnicy z dopłat żyć nie chcą
Rolnik zaznacza, iż w pomocy nie chodzi o dopłaty, rolnicy z dopłat żyć nie chcą, umieją produkować zdrową, dobrą i wysokiej jakości żywność.
– Co my jako Polacy będziemy mieć z tego otwarcia na eksport żywności z państw Mercosur? No co my będziemy mieli? Nic. Kto zadba o rynek zbytu na nasze towary? Zmusza się do produkcji z wykorzystaniem jak najmniejszej ilości środków chemicznych jak najmniejszej ilości nawozów. My chcemy tak produkować, ale to jest produkcja znacznie droższa i trudniejsza. A potem do Polski wpuszczane są produkty uprawiane na wyciętych lasach, puszczach. Nie patrząc na ochronę środowiska, na to, co ludzie będą jedli. Nam zależy, żeby Polacy jedli zdrową żywność, taką, którą my tutaj produkujemy – podsumowuje Jazdon.
Ziemniaki z Niemiec zalewają Polskę
– Faktycznie jest tak, iż obszar uprawy ziemniaka jest troszeczkę większy w Polsce niż w poprzednim roku, ale fakt jest taki, iż Europa Zachodnia ma również większy areał uprawy niż w zeszłym roku i te wszystkie rzeczy się nakładają na to, iż mamy tą nadpodaż, plus relatywnie wysokie plony. Średni plon, pewnie będzie oscylował na poziomie około 50-60 ton, ale to dalej jest plon nie do końca sprzedawalny, bo część ziemniaków nie będzie płatna. W związku z tym to takie realne wartości, które rolnicy sprzedają to są między 45 a 50 ton hektara – zaznacza Piotr Górski Prezes Zarządu Stowarzyszenie Polski Ziemniak.
Kolejnym elementem, o jakim mówi Górski, który wpłynął na kryzys na rynku, jest fakt nałożenia się sezonów. Zbiór zeszłorocznych ziemniaków, głównie z Niemiec, spowodował, iż ziemniaki młode, które były już do kopania spotkały się z tymi “starymi” z magazynów niemieckich.
– Wówczas faktycznie jest tak, iż rynek europejski generalnie, ale polski m.in. też częściowo był zasypywany ziemniakami z Niemiec i to skutkowało tym, iż ziemniaki młode z Polski, które mogłyby być wykopane nie były wykopane w tym okresie i przerastały. Efekt był taki, jaki był, iż ceny coraz bardziej spadały i te ceny dzisiaj spadły dramatycznie – tłumaczy Górski.
Ziemniaki za grosze
– Są informacje na rynku, iż rolnicy sprzedają ziemniaki za 20-30 groszy za kilogram. Wynika to z pewnej sytuacji rynkowej. Słyszy się, iż cena za ziemniaki to 20-30 groszy od rolnika. Sieci automatycznie wymuszają na nas, na pakowaczach niską cenę, bo skoro te ziemniaki są za 30 groszy, to czemu nie chcecie nam dostarczać za 80 gr? Tłumaczę zawsze, dlaczego ja też nie kupuję w takich cenach. Moje koszty, koszty finansowe, pracowników, przewozu, transportu tych ziemniaków do pakowni i z pakowni, materiałów opakowaniowych, koszt energii, to około 50 groszy, czyli o ile ja mam dostarczyć do kogoś ziemniaki za 80 groszy, przy moich kosztach 50 groszy, to ja więcej teoretycznie nie powinienem płacić niż 30 groszy za ziemniaki, takiemu rolnikowi. Ja natomiast z mojego doświadczenia wiem, iż przy 30 groszach ktoś się wykolei. Rolnik nie pokryje kosztów, które poniósł na uprawę – tłumaczy i dodaje. – o ile sieci chcą od nas te 80 groszy, to my mamy wybór między tym, albo my dołożymy, a czasami nie ma z czego dokładać, mówię oczywiście o ziemniakach najniżej marżowych. Staramy się oczywiście z sieciami rozmawiać, żebyśmy przetrwali. My nie chcemy specjalnie zarobić, ale chcemy też przetrwać. Żeby rolnicy przetrwali. Cena poniżej złotówki odbywa się kosztem czyimś, albo pakowacza, albo rolnika, albo obu – tłumaczy Górski.
Ktoś musi kiedyś powiedzieć STOP
Jak zaznacza, to jest właśnie ten problem, który powinien zostać rozwiązany. Jest to odezwa do sieci handlowych i klientów. – To jest taka trochę odezwa do sieci, ale też do klientów w sklepach. Rozumiem sieci handlowe, muszą konkurować między sobą, więc jak widzą, iż ktoś obniża ceny, to my też chcemy obniżyć cenę, tylko ktoś musi kiedyś powiedzieć stop. Bo jak tak będziemy funkcjonować, to za parę lat będziemy wszystko musieli zaimportować do Polski, bo tu nie będzie miał kto robić, albo nie będzie miał z czego tego robić.
– Trzeba uświadamiać społeczeństwo, o tym, co się dzieje w ogóle na rynku rolnym. Faktycznie jest tak, iż około 20 tysięcy gospodarstw rok rocznie przez ostatnie 10 czy 15 lat ubywa – podsumowuje Piotr Górski.
Komplikacje przy sprzedaży
– Sezon dla ziemniaka w tym roku w naszym sieradzkim rejonie był ogólnie dobry. Plony są dość wysokie, można mówić o ilościach około 60 ton z hektara, jakościowo również bardzo dobrze. Problemem jest to, iż ziemniaka jest bardzo dużo na rynku. Pojawia się problem ze sprzedażą, cena jest niska i tak samo niskie zainteresowanie ziemniakiem ze strony kupujących – mówi Tomasz Kolankowski z Łódzkiego Ośrodka Doradztwa Rolniczego.
Jak zaznacza Tomasz Kolankowski, 2-3 lata wstecz na rynku ziemniaka było bardzo dobrze, z tego też względu rolnicy szukający alternatyw dla zbóż lub z innych profili produkcji, przenieśli się na jego uprawę.
– Część rolników zdecydowała się na zmianę produkcji, która w przypadku ziemniaka nie jest aż tak bardzo trudna, żeby się na nią przestawić – dodaje Kolankowski. W tym roku podobnie jak w poprzednich latach, ale w mniejszym natężeniu, w rejonie Łódzkiego Ośrodka Doradztwa Rolniczego odnotowano problem z zarazą ziemniaka.
– W naszym rejonie głównie się uprawia ziemniaki jadalne i też oczywiście są ziemniaki z przykrycia albo spod folii z przeznaczeniem na wczesny zbiór. Tego jest też bardzo dużo – dodaje Tomasz Kolankowski.
Czy to koniec uprawy ziemniaka?
– Gospodarstwa, które ziemniaki uprawiają od wielu lat, które zainwestowały w sprzęt, maszyny na pewno wrócą do tej uprawy w kolejnych latach. Natomiast nowi producenci myślę, iż będą albo szukać innych rozwiązań, lub takim rozwiązaniem byłoby podpisywanie kontraktacji. Tym bardziej w naszym rejonie gdzie do najbliższej dużej aglomeracji jest około 80 km. Dochodzą koszty transportu, przechowywania i zabezpieczenia na okres zimowy – tłumaczy specjalista z ŁODR.