Zastanawialiście się kiedyś, co by było, gdyby Ursus był produkowany w Niemczech? Brzmi jak herezja, prawda? A jednak takie egzemplarze istniały naprawdę, bo był produkowany. I choć dziś ciężko w to uwierzyć, to za Odrą również jeździły „Ursusy”. Jednak naszą warszawską fabryką miały wspólną jedynie nazwę. Przez jakiś czas przynajmniej.
Zanim podniesiecie brwi ze zdumienia, i wykrzyniecie “O co tu kaman?” przypomnijmy sobie czasy, kiedy po Europie przetaczały się czołgi, a rolnik musiał radzić sobie jak żołnierz: z tego, co było pod ręką. Na polach zbierano bardziej miny, niż zboże, a uprawiać nie było czym, bo traktory poszły na front ciągać armaty, a choćby konie dostały powołanie do wojska.
Wojna się jednak skończyła, a powojenne Niemcy musiały złożyć swoją gospodarkę z resztek: wojskowych wraków i złomu z demobilu. To jednak okazało się wystarczająco dużo dla kilku sprytnych inżynierów. I to wtedy właśnie, w powojennym Wiesbaden, narodził się… niemiecki Ursus.
Ursus made in Germany – historia, o której nie mówi się na lekcjach historii
W czterech strefach okupacyjnych Niemiec brakowało wszystkiego – od stali po papier (toaletowy też). Co więc zrobili niemieccy inżynierowie? Zamiast marudzić i narzekać, rozbierali porzucone wojskowe ciężarówki GMC i Dodge’e, wyciągali z nich skrzynie biegów, osie, mosty napędowe, dokręcali do tego silniki od MWM albo Fichtel & Sachs i… voilà!
Powstawał ciągnik jak się patrzy i na dodatek z napędem na cztery równe koła, co wówczas było niespotykane. Taki w sumie ulep, ale z klasą i pomysłem, bo tu o pomysł chodziło i praktyczność konstrukcji, a nie o aspekty wizualne.
Fabryka, która zajęła się masową produkcją takich ciągników nazywała się Traktorenwerk Ursus i była wynikiem mariażu firm Gross-Hessische Truck Company z Wiesbaden i Landmaschinen Erkelenz z Frankfurtu. Choć miała w nazwie „Ursus”, to z warszawskim Ursusem nie miała oczywiście nic wspólnego.

Ówczesne polskie władze stanowczo zaprotestowały jednak przed międzynarodowym sądem, nie zgadzając się, by w Niemczech produkowane były ciągniki pod tą samą nazwą co nad Wisłą. Po krótkim okładaniu się (notami protestacyjnymi oczywiście) konflikt Ursus PL kontra Ursus DE zakończył się… cichym rozwodem. Od 1950 roku Niemcy zaczęli używać także nazwy „Urus”, choć i stare logo długo jeszcze pojawiało się na ciągnikach.
Modele spod znaku niemieckiego Ursusa albo Urusa – jak kto woli
Ursus B28 (1949–1956)
Kompaktowy, ale charakterny. Wyprodukowany w liczbie ok. 100 sztuk. Pod maską 2-cylindrowy diesel MWM o mocy 28 KM. W sam raz, by wyorać zagon albo zawstydzić sąsiada.
Napęd: 4×4
Skrzynia: 5 biegów do przodu, 1 wsteczny
WOM: 540 obr/min
Masa własna: 1740 kg
Prędkość maksymalna: 20 km/h
Opony: 8-24 z przodu i 9-24 z tyłu
Bonusy bez dopłaty: boczne koło pasowe, napęd kosiarki, elektryka na bogato – choćby gniazdko i klakson!
Ursus B40 (1953–1956)
Starszy brat B28, choć z nieco większym apetytem. Posiadał 3-cylindrowy motor o pojemności 3,5 litra i mocy 40 KM. Wyprodukowano tylko 30 sztuk, więc dziś to biały kruk i chyba najcenniejszy kolekcjonersko Ursus jaki powstał. Reszta jak w B28, ale z większym pazurem.

Ursus C10/C12 „Bambi” (1952–1959)
A to już ciekawostka w skali mikro! Malutki, zwinny i… czteronapędowy. „Bambi” to nazwa nadana z przymrużeniem oka, bo choć miał tylko 10–12 KM, to radził sobie w polu jak duży.
Silniki:
C10 – Sachs, 1-cylindrowy, 499 cmł, 10 KM
C12 – ILO, 760 cmł, 12 KM
Skrzynia: 4 biegi do przodu, 4 do tyłu
Hamulce: na wszystkie koła
Opony: 6-24
Masa: 600 kg
Prędkość maksymalna: 14 km/h
Ciekawostka: rozrusznik był na życzenie – jak frytki do zestawu w jadłodajni za rogiem.

Ursus czy Urus – czyli konflikt o nazwę
Wspomniany wcześniej spór o markę nie był tylko formalnością. Niemcy, zdając sobie sprawę, iż „Ursus” to marka już rozpoznawalna w Polsce (i nie tylko), z czasem zmienili nazwę na „Urus”. I choć logotypy jeszcze przez kilka lat pojawiały się pod starą nazwą, oficjalnie „Ursus made in Germany” przestał istnieć przed końcem lat 50.
Zamiast puenty – garść refleksji
Historia niemieckiego Ursusa to przykład, jak zaradność i pomysłowość potrafią zaskoczyć choćby w najtrudniejszych czasach. A także dowód na to, iż nazwa „Ursus” była na tyle silna i nośna, iż aż chciało się ją używać za granicą. No i pytanie na koniec: czy to jeszcze Ursus, czy już Urus?
Dla fanów mechanizacji i koneserów Ursusy z Niemiec to istna perełka kolekcjonerska. Dla miłośników historii mechanizacji, to interesujący epizod. Dla nas wszystkich – przypomnienie, iż ciągnik to nie tylko maszyna, ale i część wielkiej opowieści o tym, jak z metalu, pomysłu i potrzeby rodziła się dzisiejsza technika rolnicza, która zmieniała świat.
A tak swoją drogą, trochę chyba szkoda, iż niemiecki Ursus, o przepraszam – Urus, skończył w lamusie historii mechanizacji rolniczej.