Kilka dni temu mój redakcyjny kolega Karol w artykule o Ursusie C-360 3P wychwalał jego zalety. Pokłóciłem się z nim, bo uważam iż ten ciągnik to kit i ulep jakich mało w historii ciągnikowej techniki.
O ile w historii warszawskiego Ursusa i produkowanych tam ciągników możemy się doliczyć kilku modeli wybitnych, to zdarzały się i takie, które trudno zaliczyć do przemyślanych, a wręcz zrobiono je na siłę. Jedne i drugie uchodzą dziś za klasyki i są ciągle w użyciu. Mało tego, jedne i drugie kosztują dziś coraz więcej i niech mi to ktoś logicznie wytłumaczy dlaczego.
Trzeba zacząć od tego, iż okres PRL w Polsce to jednak stan umysłu. Dotyczył on działań rządzących wówczas tym krajem, a adekwatnie ówczesnej partii i jej pomysłów na gospodarkę. Ofiarami takich działań były często zakłady o ogromnym potencjale produkcyjnym i pracujący tam rozsądni ludzie.
Ciągniki Ursusa – dobre bo polskie (?)
Tak było i dawno temu w Ursusie, który po produkcji fatalnej i mało legalnej kopii Lanz Buldoga zwanej dumnie Ursusem C-45, porzucił ją niecnie i zajął się całkiem fajnymi ciągnikami. Trzeba przyznać, iż C-328 i późniejszy C-330 były arcydziełami warszawskich inżynierów.
Proste, tanie w produkcji i znakomite pod względem jakości. Do dziś są naszymi ulubionymi ciągnikami. No cóż, powiedzenie “Dobre bo polskie” sprawdziło się tu jak nigdy.
Era polsko-czechosłowackiej przyjaźni zainicjowana na początku lat 60. też była udana. Wspólne biuro konstrukcyjne w Brnie i wspólne znakomite modele ciągników serii ciężkiej C-385 i pochodne, były tym, czego nam było trzeba. Przemyślane i genialne ciągniki miały swój potencjał i okazały się strzałem w dziesiątkę.

Do tego jeszcze sprawdzona konstrukcja Zetora, w postaci modelu 4011, stała się protoplastą całej serii jej następców już pod szyldem Ursusa. te wszystkie czterdziestki, pięćdziesiątki-piątki i sześćdziesiątki były – mimo, iż technicznie zapóźnione, to całkiem udane. Całkiem, bo miały swoje za uszami.
Jak ubiliśmy ciągnikową przyjaźń czołgami
Radość ze wspólnej współpracy z Czechami nie trwała jednak zbyt długo, bo polska partia (tak, ta robotnicza) w ramach tzw. “bratniej pomocy” postanowiła wysłać w 1968 r. do Czechosłowacji czołgi z obsadą Ludowego Wojska Polskiego.
Po kiego grzyba wysłali nasze siły zbrojne to nie wiem, bo akurat wojsko ze Wschodnich Niemiec darowało sobie wycieczkę pod Pragę, żeby nie denerwować zaledwie 23 lata po II wojnie światowej przyjaznych Czechów.
Trzeba tu na marginesie wyjaśnić, iż poszło o to, iż dzielni Czesi byli i tak dosyć zdenerwowani obecnością u siebie panoszących się radzieckich żołnierzy. Postanowili ich pogonić dzięki doraźnych, używanych w rolnictwie środków obronnych jak: widły, kosy i cepy wspomaganych przez łatwopalne produkty rafineryjne.
Prawie im się to udało, ale załamali się nieco gdy nasze czołgi wjechały im na podwórko. Ta zniewaga zostawiła poważny ślad na wzajemnych relacjach na lata, a wspólną współpracę w dziedzinie projektowania nowych modeli ciągników czort porwał.

Ursus z ręką w nocniku, czyli chwytanie się angielskiej brzytwy
Zostaliśmy sami ze starzejącymi się ciągnikami. Bez wsparcia Zetora było bardzo ciężko, bo w Brnie się obrazili i powiedzieli: jak wy do nas z czołgami, to traktory sobie róbcie sami. I w sumie trudno im się dziwić.
Nasza znajoma rządząca partia się nie poddała i poszła po rozum do głowy. W 1974 r kupiła dla Ursusa angielską licencję na Masseye Fergusony i całą związaną z nimi infrastrukturę. Brawa byłyby zasłużone, gdyby nie to, iż to była całkiem nienaturalna dla nas – wychowanych na poniemieckich technologiach – licencja techniczna. Nie dosyć, iż calowa, to jeszcze niektórzy do dziś twierdzą, iż także i lewa – bo niekoniecznie prawnie legalna, ale ten domysł już zostawmy.
Ursus C-360 3P to ulep jakich mało. Jak do tego doszło?
Takie jest właśnie tło historyczno – polityczne czasów, w jakich przyszło Ursusowi produkować ciągniki. Te lata były co prawda okresem rozwoju i prosperity warszawskiej fabryki, ale odstawienie współpracy z Zetorem i licencja MF zbiegły się z poważnym kryzysem gospodarczym w PRL. Mówiąc wprost zostaliśmy na lodzie, bo szanse na szybkie uruchomienie w latach 70. produkcji licencyjnych ciągników Massey Ferguson były znikome.
Wracając do Ursusa C-360 3P, którego to chwalił w swoim tekście redaktor Karol Wieteska, to jestem innego zdania. Dla mnie ten ciągnik to ulep. Jest jak Polonez z silnikiem diesla 1,9 od Citroena. To mix, który nie śnił się brneńskim konstruktorom tego ciągnika.
Nie zgadzam się z Karolem
Swoją opinię ujmę w trzech punktach, do których wprowadzenie właśnie przeczytaliście powyżej. I będę się tego trzymał, a więc:
– Konstrukcja tego ciągnika pochodziła jeszcze z połowy lat 50.
– Dodano do niej silnik z początku lat 70.
– Do sprzedaży ciągnik wszedł w 1981 roku.
I teraz: Ursus stworzył hybrydę. Do starego chassis pochodzącego jeszcze z Zetora wmontował na siłę 3-cylindrowy angielski silnik Perkins AD3.152UR o mocy 47,5 KM (C-360 ich 52 KM). Przy okazji zmieniając wałki sprzęgła i tworząc chaos logistyczny w przypadku części zamiennych.
A najlepsze jest to, a to istna wisienka na tym technicznym wynalazku, iż wprowadzono go do produkcji w 1981 roku, chwaląc się w propagandzie mediów jaki to nowoczesny ciągnik udało się stworzyć w Ursusie.
I dlatego Karol się z Tobą nie zgadzam. Mimo, iż mogę uznać, iż to dość poprawny ciągnik, przez cały czas uważam go za ulep.