Czasem wystarczy jedna zmiana, by wszystko zaczęło brzmieć… po ludzku. Bo przyznajmy szczerze – nazwa M.I. Crow w ustach polskiego rolnika brzmiała trochę jak marka kawy instant z importu, a nie jak właściciel naszej narodowej legendy na czterech kołach. Ale czas to zmienić.
Tymczasem ta sama firma, która przejęła podupadłego Ursusa i tchnęła w niego nowe życie, postanowiła wreszcie powiedzieć: dość angielszczyzny, wracamy do korzeni!
Od 7 października 2025 roku oficjalnie nie ma już M.I. Crow Sp. z o.o. – jest Ursus Industries Sp. z o.o.. Nazwa brzmi znajomo, swojsko, a jednocześnie z lekkim nowoczesnym sznytem. W końcu „industries” to nie wstyd, tylko deklaracja: produkujemy, działamy, rozwijamy się.
Warto przypomnieć, iż nowy właściciel nie marnował czasu. Po przejęciu marki ruszyła produkcja na większą skalę, zatrudniono nowych pracowników, a w katalogu pojawiły się zapowiedzi nowych modeli maszyn.
Na Agro Show stoisko Ursusa przyciągało tłumy – i to nie tylko sentymentem, ale też konkretem: gotowymi maszynami, a nie makietami z planów inwestycyjnych.
W notatce prasowej nowi właściciele napisali, iż zmiana nazwy to „kolejny etap w procesie rozwoju firmy i budowania nowoczesnej marki, która łączy bogate dziedzictwo Ursusa z innowacjami”.
Ursus Industries! – To symbol ambicji
Brzmi to trochę jak PR-owa poezja, ale w tym wypadku – ma sens. Bo jakby nie patrzeć, Ursus to marka z duszą, której nie da się włożyć w przypadkowy garnitur z napisem M.I. Crow.
Nie bez znaczenia jest też dodane słowo „Industries”. To nie tylko angielski ozdobnik – to symbol ambicji, by Ursus znów był marką przemysłową z prawdziwego zdarzenia, rozpoznawalną nie tylko na targach w Bednarach, ale też w Berlinie, Budapeszcie czy Bukareszcie.
Nowa nazwa ma pomóc w ekspansji zagranicznej – bo na rynkach zachodnich czy afrykańskich „Ursus Industries” brzmi znacznie poważniej niż „M.I. Crow” czy choćby samo „Ursus Sp. z o.o.”. Może więc ten nowy szyld stanie się przepustką do kontraktów, o jakich stara fabryka z Warszawy mogła kiedyś tylko marzyć.
Czy więc Ursus Industries odzyska dawne zaufanie klientów?
To pytanie, na które dziś nie odpowie nikt – choćby najlepszy analityk rynku. Ale jeżeli w halach produkcyjnych naprawdę „idzie pełną parą”, jeżeli ludzie dostają etaty, a na pola wracają czerwone ciągniki z żółtym napisem URSUS, to może wreszcie jest iskra nadziei.
Na razie możemy tylko jedno: kibicować Ursusowi, żeby tym razem historia zatoczyła koło w dobrym kierunku – od fabryki, przez pola, z powrotem do serc rolników. Bo jeżeli coś w Polsce potrafi łączyć pokolenia, to właśnie dźwięk starego silnika C-330 o poranku.