W gospodarce często ważniejsze jest to, czego nie widać [Okiem Liberała]

2 tygodni temu

W gospodarce często ważniejsze jest to, czego nie widać [Okiem Liberała]

Autor: FWG



Negatywne skutki złej polityki finansowej pojawiają się stopniowo i zwykle ludzie nie wiążą ich z otrzymanymi wcześniej benefitami.

Minister finansów Andrzej Domański w rozmowie z młodymi ludźmi na Campusie Polska Przyszłości poradził, by naukę ekonomii zaczynać od lektur z dziedziny ekonomii behawioralnej, tworzonej przez ekonomistów, będących jednocześnie psychologami, takich jak Daniel Kahneman czy Amos Tversky. Rada dziwna, gdyż ktoś, kto nie zna podstaw ekonomii klasycznej, neoklasycznej czy ekonomistów austriackich, po lekturze „Pułapek myślenia” Kahnemana może dojść do wniosku, iż w gospodarce rynkowej panuje jeden wielki chaos, wywołany nieracjonalnymi decyzjami jej uczestników. Może choćby uznać, iż jedynym sposobem na opanowanie tego chaosu jest poddanie gospodarki nadzorowi państwowych decydentów, kierujących się nie sygnałami rynku, ale „racjonalnymi” przesłankami. Doceniając odkrycia ekonomii behawioralnej i ich wykorzystanie zwłaszcza w marketingu, zalecałbym rozpoczęcie nauki ekonomii od klasyków, na przykład niewielkich rozmiarów książki Frederica Bastiata „Co widać i czego nie widać”.

„W sferze ekonomii każdy czyn, zwyczaj, instytucja, prawo pociąga za sobą nie jeden, ale całą serię skutków. Niektóre z nich są natychmiastowe – te widać, inne pojawiają się stopniowo – tych nie widać” – pisze Bastiat. „Między złym a dobrym ekonomistą istnieje tylko jedna różnica: pierwszy poprzestaje na skutku widocznym, drugi zaś bierze pod uwagę zarówno skutek, który widać, jak i skutki, które należy przewidzieć”.

Dobry rząd ma dawać obywatelom

Ponieważ znajomość ekonomii w polskim społeczeństwie nie jest wysoka (badania przeprowadzone dla serwisu ciekaweliczby.pl pokazały, iż jedynie 38 proc. badanych ma świadomość, iż pieniądze na program 500+ pochodzą z płaconych przez nich podatków), większość ludzi przywiązuje wagę tylko do tego „co widać”, czyli do bezpośrednich skutków rozmaitych decyzji, w tym decyzji dotyczących polityki gospodarczej. Sytuację tę można by stopniowo zmieniać poprzez edukację – nie tylko w szkołach, ale także w formie kampanii medialnych. Większość polityków nie jest jednak tym zainteresowana, gdyż nieznajomość tego, „czego nie widać”, pomaga w uprawianiu propagandy.

Rząd jest pozytywnie oceniany przez większość wyborców, gdy rozdaje rozmaite dobra i świadczenia, co jest działaniem w oczywisty sposób widocznym. Pozytywne skutki rozmaitych benefitów socjalnych – zasiłków, dotacji do energii, obniżania wieku emerytalnego itd. pojawiają się natychmiast, a rosnący w efekcie dług publiczny należy do sfery, której „nie widać”, i dla przeciętnego człowieka wydaje się nieistotny.

Jego negatywne skutki pojawiają się stopniowo i zwykle ludzie nie wiążą ich z otrzymanymi wcześniej benefitami. A te skutki są rozmaite. Wymieńmy te najbardziej oczywiste.

Negatywne skutki odsunięte w czasie

Rząd musi przeznaczać coraz więcej pieniędzy na obsługę długu, a zatem zaczyna szukać oszczędności w wydatkach. Tnie najchętniej te pozycje, których „nie widać” – zmniejsza nakłady na utrzymanie infrastruktury, na finansowanie nauki, pozwala, by wynagrodzenia pracowników sfery budżetowej przegrywały z inflacją, odkłada na później inwestycje publiczne. Obywatele mają poczucie, iż żyją w coraz gorzej zarządzanym państwie, w którym usługi publiczne są na niski poziomie.

Inną konsekwencją rosnącego długu (przypomnijmy – jego źródłem jest niezrównoważony budżet i deficyt powiększany przez wydatki socjalne rosnące nie po to, by rozwiązywać poważne problemy społeczne, ale by kupować prezentami wyborców) może być inflacja. Dla konsumentów jest ona podatkiem, którego „nie widać”, dla rządzących sposobem na zmniejszenie ciężaru długu. Wysoka inflacja zwiększa dochody budżetu oraz podnosi nominalny poziom PKB, co sprawia, iż spada relacja długu do PKB. o ile rząd ma wpływ na politykę banku centralnego, a dzieje się tak czasami mimo formalnej niezależności banku, może liczyć na to, iż stopy procentowe będą niższe niż inflacja. Działanie takie określa się represją finansową. Od początku 2017 roku 12-miesięczna stopa inflacji była wyższa od stopy referencyjnej NBP i ta różnica narastała – jesienią 2022 roku wynosiła ponad 10 pkt proc. Osoby posiadające oszczędności w bankach realnie straciły miliardy złotych. Ale za swoją sytuację winiły prywatne banki, a nie rząd i Narodowy Bank Polski. Oszczędzający nie mają świadomości, iż banki przerzucają na nich ogromne podatki – dwukrotnie przekraczające opodatkowanie przedsiębiorstw niefinansowych.

Dług publiczny uderza w firmy i pracowników

Rosnący dług publiczny sprawia, iż przedsiębiorstwa mają coraz większy kłopot z uzyskaniem kredytu. Konkurują bowiem o kredyt z państwem, które ma uprzywilejowaną pozycję. W Polsce rząd PiS zagwarantował to, wprowadzając podatek, który nakładany jest na aktywa bankowe, z wyjątkiem rządowych papierów wartościowych, czyli obligacji i bonów skarbowych. Innymi słowy – gdy bank udziela kredytu przedsiębiorstwu lub gospodarstwu domowemu płaci podatek od pożyczonej sumy, a gdy pożycza państwu – podatku nie płaci. Przepis ten, wprowadzony ustawą z 15 stycznia 2016 r. jest mocno krytykowany przez banki i większość ekonomistów. Ale rząd koalicji demokratycznej nie zamierza go zmienić, gdyż pomaga on finansować dług publiczny, choć w średnim i długim okresie obniża wzrost gospodarczy, więc także dochody budżetu. Nie trzeba dodawać, iż przeciętny przedsiębiorca, który udaje się do banku po kredyt „widzi” przeszkody, jakie stawiają mu urzędnicy bankowi, a „nie widzi” podatku bankowego, wprowadzonego przez rząd.

Nawet o ile podatek bankowy zostanie zniesiony lub zmieniona zostanie jego konstrukcja, rosnący dług publiczny negatywnie wpływa na wzrost gospodarczy, czyli na bogacenie się społeczeństwa. Jego działanie jest jednak „niewidoczne”. Rządowe papiery dłużne, choćby bez handicapu, jakim jest podatek, wypierają z bilansów banków kredyty dla przedsiębiorstw. Ich zakup jest łatwy i tani, nie wymaga zatrudniania wielu pracowników, nie jest też obciążony ryzykiem. Ekonomiści, związani z Międzynarodowym Funduszem Walutowym Manmohan Kumar i Jaejoon Woo wyliczyli, iż obniżenie poziomu długu publicznego o 10 pkt proc. zwiększa w ciągu pięciu lat PKB o 2 pkt proc. I odwrotnie – wzrost zadłużenia spowalnia wzrost gospodarczy. („Public debt and growth”, IMF Working Paper, nr 10/174, 2010 rok). Narzekamy wówczas na stagnację, niskie zarobki i niemożliwość znalezienia dobrze płatnej pracy. Nie widzimy, iż pierwotną przyczyną tej sytuacji jest dług publiczny, zwiększany hojnymi wydatkami rządu na świadczenia społeczne.

Każdy rząd niechętnie podnosi podatki, gdyż ten widoczny dla wszystkich ruch jest niepopularny. o ile jednak finanse publiczne są niezrównoważone i w efekcie narasta dług publiczny, wzrost podatków jest nieuchronny. Rząd PiS realnie podniósł podatki w ramach tzw. Polskiego Ładu. Stawki podatku PIT, które wcześniej wynosiły 17 i 32 proc. zostały zastąpione stawkami 12 i 32 proc. do których dodano 9 proc. składki zdrowotnej. Wcześniej składka była odliczana od podatku. Realnie wzrosła zatem zarówno dolna, jak i górna stawka PIT, choć propaganda rządowa przekonywała, iż podatki zostały obniżone. Wprowadzono też szereg innych podatków, nazywanych „opłatami” lub „daninami”, np. opłatę mocową, opłatę cukrową, recyklingową itd. Podatnicy nie dali się na to nabrać, bo wzrost obciążeń był widoczny. Polski Ład był jedną z przyczyn porażki wyborczej PiS.

Wzrost podatków jest nieuchronny

Rząd koalicji demokratycznej, który zwiększył i tak wysoki deficyt budżetowy, nie przejawia zamiaru prowadzenia bardziej racjonalnej polityki wydatkowej. Polska jest jednak w procedurze nadmiernego deficytu i rząd będzie musiał stopniowo deficyt zmniejszać. Nieuchronny będzie zatem wzrost podatków. Rząd prawdopodobnie będzie tłumaczył, iż większe obciążenia dotkną bogatszych, a także korporacje osiągające nadzwyczajne zyski, a biedniejsze grupy podatników będą chronione. Nie zawsze jest jednak jasne, kto ponosi ostateczny koszt ekonomiczny podatku. W gospodarce otwartej, w której kapitał może przemieszczać się za granicę, a ceny towarów są ustalane konkurencyjnie na rynku światowym, podatek od osób prawnych przenosi się na pracowników. Kapitał obciążony wyższym podatkiem ucieka za granicę i relacja sumy kapitału do pracy w danym kraju spada, co spowalnia produktywność i obniża płace.

Pracownicy są mniej mobilni niż kapitał i nie mogą łatwo przemieścić się tam, gdzie podatki są niższe. Pozostają w kraju, w którym kapitał jest wyżej opodatkowany, a tym samym niższe są inwestycje, wydajność pracy i płace. o ile rząd podnosi podatki od firm, to jest to, co widać. Konsekwencje w postaci niższych wynagrodzeń dostrzegamy z opóźnieniem i mało kto, poza grupką wysokiej klasy ekonomistów, wiąże to z wyższymi podatkami.

Witold Gadomski – dziennikarz, publicysta „Gazety Wyborczej”

Artykuł jest częścią cyklu Fundacji Wolności Gospodarczej „Okiem Liberała” i ukazał się również na stronie Wyborcza.pl.


Idź do oryginalnego materiału