Kiedyś odpowiedź była jasna – Warszawa lub inne duże miasto. Korpo zamiast budżetówki, Januszexu, swojej małej DG czy freelansu (zwanego „śmieciówką). Pandemia przewartościowała wszystko. Wprowadziła masowo pracę zdalną, podniosła stopy procentowe i ceny mieszkań. Zarówno kupującym, jak i najemcom. Coraz większa grupa tytułowych trzydziestolatek stoi realnie przed takim wyborem. Albo już go dokonała i wyjechała poza metropolie, a sam temat przebił się do mainstreamu. Jak to możliwe?
Wracamy do podstaw. Dlaczego młode kobiety wyjeżdżały ze wsi do miasta? Generalnie z dwóch powodów. Pierwszy – poprzez naukę starały się dostać do lepszego świata. Takiego, w którym panie chodzą w garsonkach, a panowie w garniturach. Z lunchem w południe, kinem lub restauracją w weekend, parkiem i płatnym urlopem w lecie. Jednocześnie uciekały od „tego gorszego” czyli braku pracy, perspektyw na coś więcej niż najniższa krajowa, harówki od rana do wieczora, zwłaszcza w lecie, wstawania o świcie, zwierząt w obórce i niezbyt ciekawych „kawalerów”. Na kanwie tej opowieści powstało całkiem sporo filmów, seriali, książek. Drugi powód to poszukiwanie romantycznej miłości z jednym z tych panów w garniturach. Oczywistością miała być miłość, płaca znacznie powyżej średniej krajowej, mieszkanie lub domek na przedmieściach, wakacje w ciepłych krajach,, dzieci i pies.
W ostatnich kilkunastu latach zarówno wieś i miasto uległy głębokiej transformacji W mieście, już nie widzimy 8k brutto na początek, 50% trzydziestopięciolatków zarabia mniej niż 4k na rękę, przy pensji minimalnej 3.2k a średniej ok. 5.5-6k netto. Powiedzmy sobie wprost – marnie i niewystarczająco. Mieszkania podrożały do tego stopnia, iż dzisiaj wynajęcie kawalerki w Warszawie zbliża się z opłatami do 3,5k. Samodzielny pokój to 1,5-2k. Jednocześnie wieś przestała wyglądać jak za Gierka. Infrastruktura uległa znacznej poprawie (drogi, internet, kanalizacja, wodociągi, gaz). Transport – da się go zapewnić własnym autem. A co najważniejsze, praca zdalna i na miejscu (przybyło całkiem sporo nowych posad), pozwala myśleć o przyszłości..
Wreszcie, da się kupić działkę za normalne pieniądze, a nie tak jak w stolicy 1000 m2 = 1 mln zł. Mieszkanie (sam widziałem taką ofertę w dużej wsi ok. 15 km ode mnie) kosztuje 170 tys. zł za dwa pokoje. We Wrocławiu byłoby to 4 razy tyle (bo po remoncie). Dom z działką – 400k. A może być i taniej. Działki po 2000 m2 gdzieś „na dalekiej Rzeszowszczyźnie” – powiat przeworski czy brzozowski, z małym, starym domkiem do remontu – 130k. Za cenę wkładu własnego na 40m2 we Wrocku, da się mieć własny domek. Za cenę 1000 m2 działki w Warszawie, kupimy 15 km od Lublina, prawie nowy, wykończony, nowoczesny dom.
Poza tym, młodzi patrzą na świat inaczej. Trzydziestokilkulatkowie stanowią ostatnie pokolenie, które zasmakowało w dzieciństwie „prawdziwej wsi” lat 90-tych, u babci, cioci. Budziło się ze słońcem na poduszce, całymi dniami ganiało z gromadą kuzynów. choćby teraz docenia wiejski, letni chillout, tym mocniej, im bardziej doskwiera im miejski pęd, upał i 20-metrowa kawalerka z 3k kosztów.
Co zatem mają robić? Siąść i spokojnie policzyć. Przeanalizować za i przeciw. Zobaczyć czego chcą. Jakie mają życie teraz, a jakie czeka ich na wsi. Bez owijania w bawełnę, słodzenia itp. Twardo i konkretnie.
Bo na razie wychodzi tak. Pobory „warszawki” i „krakówka” w wielu branżach (dziennikarz, ludzie od kultury, urzędnik) dotarły (patrząc optymistycznie) do 5k netto. W korpo lepiej, może wyciągną 8k netto, dla osoby z pewnym doświadczeniem i poza triadą lekarz-adwokat-informatyk. Dla freelancera lub na jdg – bez szans na kredyt mieszkaniowy. Trudno nazbierać choćby na wkład własny w takim Wrocławiu (20% z 600k = 120k, a rata za pozostałe 480 tys. zł to ok. 4k + 1 k czynsz/opłaty i mamy 5k). Popatrzmy na te liczby:
- pensja 5 k, najem kawalerki 3,5k. Zostaje 1,5k.
- pensja 8k, rata kredytu+ opłaty – 5k. Zostaje 3k.
- pensja 8k, wynajem kawalerki 3k. Zostaje 5 k.
- pensja 5k, wynajem pokoju 2k. Zostaje 3k.
Teraz przejdźmy w tryb wiejski. Tam da się, jeżeli jesteśmy nauczycielami, urzędnikami, dziennikarzami na freelansie, zarobić nieco mniej może nie 5k, a 4k. Ten tysiąc musimy poświęcić.
Kto przejdzie z korpo, straci więcej. Bo te 4k to taki sensowny próg (chociaż sam znam małomiasteczkową gminę, w której płacą 5k). Można próbować zdalnej (wtedy pensja bez zmian), ale założyłem stratę. Równe 4k.
Jednocześnie – mamy przecież własny dom. To co poświęcilibyśmy na wkład własny – wystarczy na coś do poważnego i dłuższego remontu. Ale własne. No i nie 20-40m2 ale sporo więcej (70-120m2 w domu-kostce). Popatrzmy na koszty:
- pensja 4k, utrzymanie domu 1k. Zostaje 3k.
Nieźle. A to dopiero początek. Przecież wiele wydatków, które pojawiają się w Warszawie, w jakiejś Dąbrówce, Woli czy innej Wysowej, nie zaistnieje.
Na wsi życie jest bardzo tanie, jeżeli nie boimy się pracy. Wiem, bo sam to sprawdziłem. jeżeli nauczymy się produkować żywność i osiągniemy dyscyplinę pracy zdalnej – nie ma, iż boli swoje przed ekranem trzeba odsiedzieć, dzień ma szansę być choćby dłuższy. Gdybyśmy poszli na miejscowy etat – zyskamy sporo czasu w dojazdach (inaczej jedzie się 8km po wiejskiej drodze, a inaczej 3 km w korkach, to pierwsze trwa 10 minut, drugie – choćby 40). Czyli te 3k potrafi mieć większą moc zamiany w przyjemności życia. Gdy dobrze wybierzemy lokalizację, zapraszam w swoje okolice – pomiędzy Nałęczowem a Kazimierzem Dolnym/Puławami – 30-50 minut od centrum Lublina (autem, koleją+autobusem), lub 2h do Filharmonii Narodowej (zarówno autem, jak i koleją), nie stracimy choćby dostępu do kultury, galerii. Zamiast planować w Kazimierzu szybki weekend raz w roku, pojedziemy tam raz w tygodniu, po pracy, kiedy będzie prawie pusto.
Co tracimy? W jakimś stopniu kontakt z dotychczasowym światem. Pogaduszki przy ekspresie, ploteczki. Niektórzy pewnie odwiedzą nas „w głuszy”, ale nie czarujmy się, wielu znajomych stracimy z oczu. Szansę na nocne życie w mieście, kawę w Starbuniu, połowę życia społecznego. Życie kobiety na prowincji (zwłaszcza samotnej) nie wygląda jak „Miłości nad rozlewiskiem”, „Pensjonacie Leśna Ostoja” czy innym „Rolniku….” .Na każdym rogu nie czeka stomatolog, właściciel firmy gotowy wziąć w ramiona „miejską pannę”. Z drugiej strony, czy w Warszawie jest czas aby go poznać, pokochać, zatrzymać?
Zostawmy jednak na boku problemy sercowe, powróćmy do kasy. 3k poza kosztami mieszkania to również nie szaleństwo, ale da się żyć. Pokazałem to w tegorocznym eksperymencie „Życie za 500 zł”. Jedno auto, jedzenie, ubrania – niech będzie 1300 zł. Zostaje 1700 zł na pozostałe koszty. A jak było w Warszawie? Jedzenie 1k, ubrania, auto, 1k, i zostaje już tylko, w wariancie pensji 8k netto i kawalerki wynajętej za 3k ledwie o 1300 zł więcej. Przy spłacie kredytu na 20-25m2 – wręcz sporo mniej (8k-5k-2k).
Czyli wieś nie tylko warta jest wyboru, ale i on może się opłacać. Zwłaszcza ogarniętej trzydziestolatce.