Prezydent Trump nakłada cła na europejskie rolnictwo, bo nie chce dobrego wina, makaronu i sera pleśniowego. Jego strata

1 tydzień temu

Zegar tykał, napięcie rosło, a giełdy drżały jak listek na wietrze – i w końcu nadeszło. Prezydent Donald Trump, znany miłośnik negocjacji siłowych, ogłosił 2 kwietnia długo wyczekiwane (przez kogo?) amerykańskie cła odwetowe. Dostało się europejskiemu rolnictwu, ale czas pokaże, kto tu co ugrał.

“Bomba” celna spadła podczas konferencji w Białym Domu, a jej odłamki uderzyły prosto w Europę, w tym w serce włoskiego, hiszpańskiego, francuskiego, duńskiego, niemieckiego czy greckiego rolnictwa. Natychmiast podniósł się lament, bo jakże tak można?

Włosi, jak to Włosi – jak zwykle na pierwszej linii frontu – już liczą straty. Produkty średniego szczebla, choćby niektóre wina, oliwa, makarony czy gotowe sosy oberwały amerykańskim rykoszetem. A to wszystko dlatego, iż USA postanowiły rozprawić się z Unią Europejską w sposób, który trudno uznać za subtelny, bo 20-procentowymi cłami.

– Zostaliśmy ukarani – komentował wprost Massimiliano Giansanti, prezes Confagricoltura, największej włoskiej organizacji producentów rolnych – I to za coś, czego nie zrobiliśmy. No chyba, iż winem i oliwą ktoś komuś kiedyś podpadł.

Co na to Bruksela?

Z kolei Europa, jak to Europa – jeszcze się zbiera do odpowiedzi. przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen, zapewniła 3 kwietnia rano, iż reakcja będzie „wspólna, zdecydowana i europejska”. Czyli, tłumacząc z eurojęzyka: odpowiedź będzie… no, jakaś będzie, ale jeszcze pomyślimy.

Prezes Confagricoltura – Giansanti przypomniał też, iż oprócz samych ceł grozi nam kolejny problem: zalew produktów z państw trzecich, które również oberwały od Amerykanów. – Możemy spodziewać się fali importu z Chin, i to niekoniecznie o jakości, którą przywykliśmy podziwiać przy dobrym risotto.

Według przecieków z Brukseli, pierwsze „środki zaradcze” mogą zostać podjęte już 15 kwietnia – choć bardziej przypomina to nadzieję niż plan, a inne mają pojawić się w maju. Z kolei włoski minister spraw zagranicznych Antonio Tajani dodał, iż „Europejska odpowiedź na amerykańskie cła będzie mniej surowa”. Czyli mówiąc jaśniej uprzedza, żeby nikt się przypadkiem nie rozczarował.

Wojna ceł, czyli niemiecki bratwurst kontra amerykański hot-dog

Ta celna “wojenka” Trumpa, niedoszłego zdobywcy Grenlandii, z Unią Europejską na pewno odbije się na rynku produktów rolnych po obu stronach Atlantyku. Wina, oliwa z oliwek, makarony i gotowe sosy, wyborne sery czy inne produkty z Unii Europejskiej zostały objęte 20% stawką celną, a to oznacza, iż popyt na nie w Stanach może gwałtownie przystopować. Co wtedy?

Osłabienie eksportu takich artykułów do USA spowoduje ich nadprodukcję, a rolnicy i producenci z Włoch, Francji, Hiszpanii, Niemiec, Danii, Grecji, Portugalii czy choćby Polski będą musieli swoje towary upłynnić na wewnętrznych rynkach.

I przyznaję, iż “upłynnić” to bardzo dobre słowo, bo sam wolę europejskie wina od tych z Kalifornii. Przekładam też włoski czy francuski ser nad kawałkami kurczaka w panierce z sieciowej restauracji przy drodze. Wolę też pachnącą czosnkiem kiełbaskę niż wymemłanego i niedopieczonego hot-doga (bogowie, co za nazwa!).

Może czas się obudzić i inaczej spojrzeć na własne, europejskie produkty? W końcu to dzięki tej śródziemnomorskiej oliwie, reńskim winie czy wonnemu nabiałowi zawdzięczamy rozwój europejskiej kultury i to, kim jesteśmy.

Wojenkę na cła z Wujem Samem musimy wspólnie przetrwać. Jedno jest pewne, europejski rolnik może dziś tylko wznieść kieliszek… choćby własnego domowego i zadać sobie pytanie: kto tu tak naprawdę zbiera plony cudzych decyzji?

Idź do oryginalnego materiału