Na rynek usiłowano wprowadzić partię melonów z Uzbekistanu. Towar, a konkretnie 2 tony warzywa, nosił jednak wyraźne objawy zapleśnienia i nie był oznakowany.
Ostatnie wydarzenia prowokują do pytań o realną kontrolę nad dostawami warzyw, które napływają do Polski. Incydent z melonami z Uzbekistanu to kolejny już dzwonek alarmowy.
Alarm na granicy Polski
Zamiast soczystych, słodkich melonów, Inspekcja Jakości Handlowej Artykułów Rolno-Spożywczych w Warszawie natknęła się na partię 2 ton melonów z Uzbekistanu, która nosiła wyraźne objawy zapleśnienia. Partia nie była rzecz jasna szczególnie duża, jednak wśród producentów coraz częściej pojawiają się pytania, ile towaru wjechało do Polski i uniknęło szczegółowych kontroli.
Co więcej, potencjalnie niebezpieczna partia nie posiadała choćby odpowiedniego oznakowania. Nie trzeba nikomu tłumaczyć, iż to jest to podstawowy wymóg w handlu międzynarodowym.
Decyzja była jednoznaczna – uniemożliwiono wprowadzenie ładunku na polski rynek. To bez wątpienia sukces, ale warto się zastanowić czy ten “sukces” nie jest jednocześnie sygnałem ostrzegawczym?
Wierzchołek góry lodowej. Co dalej?
Fakt, iż transport (liczący 2 tony) dotarł do Polski z Uzbekistanu w tak opłakanym stanie, rodzi poważne pytania. Nie jest to ponadto odosobniony przypadek. Dostawy wątpliwej jakości warzyw pojawiały się w Polsce już niejednokrotnie. Mowa chociażby o cebuli czy marchwi z Rosji.
Incydent powinien być początkiem szerszej dyskusji o odpowiedzialności importerów czy dostawach z państw trzecich, gdzie normy i restrykcje są zupełnie odmienne względem polskich plantatorów.