Co takiego jest w ciągnikach Zetor, iż choćby jeżeli ich nie użytkujemy, to mamy ogromny szacunek do tej marki. To jakiś rodzaj legendy trwale związanej z polskim rolnictwem ostatnich kilkudziesięciu lat i jest to prawda. Jednak jak się dziś robi Zetory? No i ile zostało z legendy? Sprawdzam to.
O początkach zakładów wywodzących się z fabryki karabinów i armat już wspomniałem. Jak wiadomo wszelka broń i jej produkcja to mechanika precyzyjna na najwyższym poziomie. Wysoka jakość stopów użytych metali i ich obróbka cechowała wyroby Ceskiej Zbrojowki już dziesiątki lat wcześniej, nim w Brnie powstał pierwszy ciągnik. Ta sama precyzja i jakość musiały się więc przełożyć na produkcję traktorów.
Chciałem zajrzeć Zetorowi pod maskę i to w dosłownym sensie. Dlatego wybrałem się na zwiedzanie fabryki tej czeskiej marki w Brnie. Zanim jednak przekroczyłem bramę, zwiedziłem Galerię Zetora, opisując ją wam w poprzedniej części. Choć w przyzakładowej Galerii widziałem historyczne modele ciągników, od których nie mogłem się oderwać, to były tam także nowsze modele, ale wyglądające nieco inaczej niż zwykle je widujemy.
Zanim jednak z żalem opuściłem Galerię Zetora, moją uwagę przykuł ten nieco nietypowy eksponat. Sami przyznajcie, iż każda szkoła rolnicza chciałaby mieć taką pomoc naukową. Ten wspaniały przekrój ciągnika pokazuje każdy jego mechanizm od silnika i jego zasady działania, poprzez głowicę z zaworami czy budowę turbosprężarki, aż po skrzynię biegów, tylny most, wałek WOM, a choćby podnośnik z cylindrem. Większość tych podzespołów Zetor wytwarza sam, co raczej nikogo nie dziwi przy takiej tradycji produkcji.
Przed bramą fabryki ciągników widzę poprzedni model Forterry 135 jeszcze w starej masce. Zaciekawiony pytam mojego czeskiego przewodnika po fabryce, czy i ten model wjedzie do Galerii jako eksponat. – Oczywiście iż nie – odpowiada trochę oburzony. – Ta Forterra jest na eksport do Indii. Dużo ciągników wysyłamy na tamtejszy rynek, bo Zetory są obecne w Indiach od prawie 50 lat i przez cały czas cieszą się popularnością.
Po czym podnosi maskę i pokazując mi silnik, mówi: – W Indiach nie obowiązują tak restrykcyjne normy emisji jak w Europie, więc tamtejsi dealerzy zamawiają ten model z silnikiem w bardzo starej normie, którego już nie wolno nam oferować w Europie. To bardzo dobry i niezawodny motor, który znakomicie sprawuje się w tamtejszym gorącym klimacie. Dopóki będą na niego zamówienia, będziemy go produkować.
Fabryka od środka
Muszę przyznać, iż linie produkcyjne w fabrykach robią na mnie wrażenie. I tak było w tym przypadku. Jest coś niesamowitego, niemal hipnotycznego w płynności ruchu i jednocześnie elegancji powolnego przemieszczania się taśmy z podzespołami ciągnika. Za każdym metrem nabiera on rozpoznawalnego kształtu, a pracownicy na linii doskonale wiedzą, co i gdzie przykręcić i podłączyć. Ten rodzaj montażu powstał ponad sto lat temu w fabryce Henry’ego Forda, który to opracował i udoskonalił masowe wytwarzanie skomplikowanego produktu na taśmie produkcyjnej.
Co ciekawe, nie ma osobnych linii na poszczególne modele Zetora, dzięki temu każdy poszczególny ciągnik jest składany indywidualnie. Dzięki komputerowemu systemowi zarządzania magazynem poszczególne części i gotowe podzespoły trafiają na linię w tym momencie, w którym są potrzebne.
Jak w tym przypadku, kiedy to przenośnik umieszczony pod dachem hali fabrycznej opuszcza gotową kabinę ciągnika wprost na linię montażową. Taka synchronizacja nie tylko ułatwia montaż, ale także zapobiega niepotrzebnym przestojom, bo na zamówione ciągniki klienci czekają nie tylko w Indiach, Kanadzie i USA, ale przede wszystkim w Polsce.
– Czy to trudna praca? – pytam, zaglądając przez ramię pani technik montującej wiązki elektryczne do korpusu ciągnika. – Nie, ale trzeba być uważnym. Pod kabiną nie ma tak dużo miejsca jak się wydaje, więc każdy przewód musi trafić w swoje wyznaczone miejsce, żeby się nie przetarł w czasie pracy – odpowiada mi montażystka, choćby nie odwracając wzroku. Patrząc, jak się uwija, czuję do niej szacunek.
Tu mi nie wolno podejść blisko. Kompletne koła przeznaczone do konkretnego modelu Zetora są transportowane pod dachem i opuszczane dokładnie w momencie ich montażu. Od tej chwili ciągnik może stać już na własnych kołach, choć jeszcze przesuwa się po drewnianej taśmie linii montażowej. O to, dlaczego drewnianej, pytam mojego przewodnika. – To jedna z wielu naszych tajemnic – poważnie odpowiada mi inżynier. Czeski humor w fabryce traktorów.
Jak Zetor katuje Zetory
Zanim prawie gotowy ciągnik trafi do rolnika, trzeba go przetestować. Na tym stanowisku badane są parametry układu jezdnego, silnika i skrzyni biegów. Ciągnik stojący na wielkich rolkach przechodzi też przegląd skuteczności działania układu hamulcowego. Po teście jest gotowy do zamontowania maski i trafia na plac spedycyjny, czekając na transport do dealera. Jestem interesujący kontroli jakości ciągników i poszczególnych jego podzespołów, więc mój przewodnik prowadzi mnie do zamkniętej części fabryki, mówiąc, iż pokaże mi, jak Zetor katuje Zetory.
Na tym wielkim urządzeniu testowane są kabiny, które przykręcone do widocznego blatu poddawane są serii prób na wytrzymałość konstrukcji. To po prostu wielki stół wibracyjny, gdzie badane jest zachowanie szkieletu kabiny i złącz spawów na drgania i wibracje. Taki test trwa bardzo długo i jak zapewnia mnie obsługujący maszynę inżynier, jest morderczy. Pytam, czy takie warunki jak w teście występują na polach. Nie, nigdy – odpowiada mi krótko czeski technik.
Ten garaż w wielkiej hali to w rzeczywistości gigantyczna zamrażarka. Badane są tu parametry pracy ciągnika w bardzo niskich temperaturach, ale dopiero wtedy, gdy sam korpus ciągnika osiągnie co najmniej minus kilkanaście stopni Celsjusza. Czy wtedy w ogóle silnik zapala? – pytam.
– Uruchomi się spokojnie i w niższych temperaturach, ale nas tu interesuje, kiedy i w jakiej temperaturze nie zapali – słyszę odpowiedź.
Pokój “szaleńców”. Tu psują silniki i jeszcze im za to płacą
Wchodząc do następnego działu o podejrzanie wygłuszonych, miękkich ścianach, słyszę za plecami szept mojego przewodnika: – Uważaj, to pokój szaleńców. Już głośno dodaje, iż jesteśmy w hamowni, ale nie całkiem normalnej. Tłumaczy mi to tutejszy technik, z błyskiem w oczach mówiąc, iż mają najlepszą pracę na świecie, bo tu niszczą silniki i jeszcze im za to płacą. Znów czeski humor? No tak i nie, bo jak się dowiaduję, badane tu silniki pracują w różnych trybach obciążeń modelowanych komputerowo na przykładzie normalnych warunków pracy polowej i transportowej.
Symulowane tu warunki użytkowania motoru napędowego zwykle są normalne, ale i zdarza się, iż silnik pracuje “do odcięcia” na najwyższych obrotach pod obciążeniem przez wiele godzin i ma się planowo zepsuć. Owinięty czujnikami dostarcza bezcennych informacji o stanie pracy, temperaturze oleju i płynu, zużyciu paliwa i momentach krytycznych dla poszczególnych podzespołów silnika.
Po serii morderczych testów silnik Zetora jest rozbierany i dokładnie badany na okoliczność zużycia jego elementów. To ważne informacje dla inżynierów zajmujących się projektowaniem następnej generacji czeskich motorów napędowych.
Fabryczny serwis? Zastanawiam się na głos w kolejnym pomieszczeniu, ale natychmiast słyszę wyjaśnienie, iż w tym konkretnie Crystalu dokonano kilku zmian w tylnym moście, a następnie oddano go do gospodarstwa rolnego na testy. Właśnie wrócił i jest demontowany, a cały podzespół przechodzi szczegółowe badania, czy te techniczne zmiany można wprowadzić do seryjnej produkcji. Ciekawe, iż testowe ciągniki, których jest więcej, nie mają oznaczeń na maskach.
Nawet najlepsze komputerowe symulacje pracy podzespołów ciągnika są tylko wstępem do wprowadzenia zmian technicznych. Trzeba je fizycznie przetestować i w fabryce Zetora jest taki dział. Sprawdza się tu na specjalnych testowych modelach ciągników nowe rozwiązania konstrukcyjne, a następnie są one demontowane i testowane pod względem zużycia.
Powoli żegnam się już z fabryką Zetora w Brnie. Przyznaję, iż zrobiła na mnie wrażenie, choć nie wszędzie mogłem zajrzeć. W tym nowoczesnym zakładzie szukałem dawnej legendy czeskich ciągników i powiem wam, iż mimo wszystko ją znalazłem.
Jeśli będziecie kiedyś w Brnie, warto tu zajrzeć.
Zobacz także:
Fabryka Zetora od środka. Część 1: Historia (galeria)