Chcecie drogie maszyny rolnicze, to je macie

9 godzin temu

Nowoczesność w rolnictwie ma swoją cenę. I to niemałą. Jeszcze 20 lat temu można było kupić ciągnik za rozsądne pieniądze, który miał silnik, skrzynię i kilka bajerów – tyle, by dało się normalnie pracować. Dziś? Bez terminala, bez automatyki, bez kabiny z klimatyzacją i bez systemów emisji spalin – ani rusz. Niestety to wszystko ma swoją cenę, a my za to płacimy, bo sami chcieliśmy.

Nie da się ukryć – chcieliśmy mieć wygodnie. No to mamy. Siedzenia pneumatyczne jak w limuzynie, klimatyzacja jak w apartamencie, terminale dotykowe większe niż ekrany starych telewizorów. Do tego fotele z funkcją masażu, joysticki z więcej niż dziesięcioma funkcjami pod kciukiem, automatyczne prowadzenie i ładowarka USB – koniecznie pod ręką. No bo jak tu pracować bez Spotify?

Ale to wszystko kosztuje. Oj, kosztuje. I to nie tylko kilka groszy więcej. Dzisiejszy ciągnik, choćby w klasie średniej, jest maszyną naszpikowaną elektroniką bardziej niż pierwszy prom kosmiczny. Nawigacja satelitarna? Proszę bardzo.

Skrzynia bezstopniowa, która sama wie lepiej, jak pracować? Też mamy. Silnik spełniający normy emisji spalin Euro 5, 6 i zaraz pewnie 7½? Naturalnie. Ale jak spojrzeć na metkę z ceną, to człowiek musi usiąść. Najlepiej na tym pneumatycznym fotelu z masażem, bo z wrażenia nogi mogą się ugiąć.

Silnik ciągnika rolniczego składa się dziś w połowie z samego silnika, a w drugiej połowie z osprzętu. Dla chętnych – choćby w złocie, fot. Adam Ładowski

Sami sobie zgotowaliśmy ten los

I tu właśnie zaczyna się temat niewygodny, choć o wygodach tu mówimy. Przez lata rozbudowywaliśmy w Europie wyścig zbrojeń technologicznych w rolnictwie. Wszystko musiało być lepsze, nowocześniejsze, bardziej ekologiczne, ergonomiczne, automatyczne i – oczywiście – bardziej unijne.

Silniki obudowane jak w czołgu, bo z tyłu AdBlue, z boku DPF, a pod spodem SCR i filtr węglowy, jakby ciągnik miał wylądować na Marsie . Tylko iż koszt wyprodukowania takiego silnika niemal się podwoił. I ktoś za to musi zapłacić. Zgadnijcie kto.

Z drugiej strony – nie dziwmy się. Rolnik też człowiek, też chce mieć wygodnie, lekko, bez wysiadania z kabiny. Tyle iż wygoda to luksus, a luksus – jak wiadomo – ma swoją cenę.

Kiedyś mechanik przyjeżdżał z kluczem 19 i młotkiem – dziś musi mieć laptopa, autoryzację i dostęp do internetu satelitarnego, żeby w ogóle zajrzeć do komputera pokładowego. A potem okazuje się, iż czujnik ciśnienia oleju za 150 euro padł, bo przewód był lekko wilgotny. No cóż, nowoczesność.

Jeszcze nie tak dawno tak właśnie wyglądał nowoczesny, luksusowy ciągnik, fot. Adam Ładowski

Europa – pępek świata czy poligon doświadczalny?

Europa za to wszystko płaci. I będzie płacić, bo – umówmy się – trochę sami tego chcieliśmy. Albo przynajmniej nie protestowaliśmy zbyt głośno, kiedy podnoszono poprzeczkę coraz wyżej. Ale czy ktoś się zastanowił, dokąd to prowadzi?

Bo oto rynek w Europie się kończy, a producenci zaczynają rozglądać się na boki. Wietnam, Brazylia, Argentyna, Afryka – tam rolnicy nie potrzebują jeszcze masujących foteli i klimatyzacji trzystrefowej. Tam liczy się trwałość, prostota, i to, żeby ciągnik dało się naprawić (obrazowo) młotkiem i drutem.

I tam właśnie kierują się teraz spojrzenia wielkich koncernów – bo tam rosną rynki zbytu, chłonne, dynamiczne i głodne prostych, tanich w produkcji rozwiązań.

A Europa? Cóż… może zostać trochę sama. Jako rynek testowy. Miejsce, gdzie wprowadza się nowe technologie, bo „tu się da”. Rolnik zapłaci, bo albo chce albo się go do tego przymusi. Przyjmie nowe przepisy, bo nie ma wyjścia. A potem, kiedy wszystko już będzie działać, gotowy produkt pojedzie do Azji albo Afryki – tylko bez tych wszystkich bajerów. Bo tam nikt nie zapłaci 500 tysięcy euro za ciągnik, w którym można słuchać cyfrowego radia czy oglądać seriale ze streamingu.

Dziś bez przestudiowania instrukcji obsługi choćby nie ruszymy z miejsca, ale wygodnie jest, fot. Adam Ładowski

Traktor jak z reklamy – cena jak z kosmosu

Nie chcę być złym prorokiem. Ale może czas zadać sobie pytanie – czy naprawdę potrzebujemy aż tylu wodotrysków? Czy każda maszyna musi być traktorem przyszłości z serialu science-fiction?

I czy przypadkiem nie daliśmy się wkręcić w spiralę nowoczesności, która – choć piękna i pachnąca – wciąga nas finansowo coraz głębiej drążąc nasze kieszenie?

Bo prawda jest taka: chcieliśmy nowoczesności. To ją mamy. Ale nie liczmy, iż dostaliśmy ją za darmo.

Idź do oryginalnego materiału